poniedziałek, 21 lipca 2014

Druga strona medalu zwanym życiem.

Hej, ostatnio w przypływie weny stworzyłam pewną historię, która może was urzeknie. Nie jest to wybitnie wesoła historia, ale nie może taka być bo pokazuje jedną ważną rzecz- jak trudne może być życie i to niezależnie po której jest się stronie. A więc żeby już nie spojlerować, przedstawiam wam... to opowiadanie.

Chapter 1

Jechaliśmy autostradą z Filadelfii do Nowego Jorku. Dochodziła 3 nad ranem, a ja wciąż próbowałam uspokoić Michelle, siedzącą obok mnie w drugim rzędzie minivana. Miała dopiero 15 lat i przejmowała się reakcją rodziców gdy wróci do domu po prawie całonocnej imprezie w Filadelfii. Nie miałam jej tego za złe, zachowywałam się podobnie po mojej pierwszej imprezie.
- Michelle, uspokój się. Twoi rodzice nie mogą wyrzucić cię z domu. Jesteś jeszcze niepełnoletnia, a poza tym na pewno wiedzą jak to jest gdy jest się w twoim wieku. Przechodzisz okres buntu. To normalne.- starałam się jej powiedzieć.

Jednak ona ciągle miała jakieś "ale". "Ale rodzice odetną mnie od kasy!", "Ale oni mogą mi przecież zabrać Spike'a - mojego psa!", " Ale oni mogą zakazać mi wychodzić z domu i zakratować okna w pokoju!". Po półgodzinie, kiedy zaczęłam poważnie rozważać wyskoczenie przez okno, Michelle, zmęczona ciągłym płaczem i szlochem, zasnęła. Ponieważ nie miałam najmniejszej ochoty śpiewać pijackich piosenek, z wciąż wstawionymi znajomymi, przesiadłam się na przedni fotel, obok Scotta- naszego kierowcy i mojego najlepszego przyjaciela, do którego od długiego czasu czułam coś więcej. Scott był brunetem o zielonych oczach i pięknym uśmiechu, od którego zakochiwały się w nim wszystkie dziewczyny. Miał też wspaniały charakter. Był idealny, ale od zawsze traktował mnie jak kumpelę, co przestało mi odpowiadać od początku liceum. Był zbyt nieosiągalny, chociaż był blisko.
Patrząc na śpiącą na tylnej kanapie minivana, Michelle, rozmyślałam nad tym jak zachowywałam się po mojej pierwszej imprezie. Pewnego lipcowego wieczoru, pod moje okno zawitał uśmiechnięty Scott i oznajmił że zabiera mnie na moją pierwszą w życiu imprezę do białego rana. Pojechaliśmy do Bostonu, gdzie do 4 nad ranem bawiliśmy się w nielegalnym klubie Jewel na przedmieściach. Gdy wracaliśmy, uczyniłam jeszcze większą histerię niż Michelle, ale trwała ona krócej bo to nie ja siebie uspokajałam, to był Scott. Mieliśmy wtedy po 15 lat. Potem poszło jak z górki. Nocne wymykanie miałam we krwi, a rodzice nic o tym nie wiedzieli, bo nie musieli. W końcu już za kilka miesięcy miałam być pełnoletnia. Nie potrzebowałam ich ochrony i kontroli.
Z zamyślenia, wyrwał mnie niski głos Scotta:

-Jesteś dla niej idolką, wiesz? Nie wiem czy znalazła sobie odpowiedni wzór, ale tak jest. Zaczęła uciekać w tym samym wieku więc jej imponujesz.

-Podzielam twoje zdanie, nie jestem odpowiednim materiałem na idola, ale mam nadzieję że moja sława potrwa dosyć długo, jak na wschodzącą gwiazdę.- odpowiedziałam z uśmiechem, wpatrując się w jego profil. Nie był on jednak do końca szczery. Coś w jego twarzy mi nie odpowiadało.

-Raczej spadającą, kochanie.- zaśmiał się.

- Śmiej się do woli, ale wiesz że jesteś na tej samej pozycji co ja, towarzyszu niedoli.- odparowałam.

-Oh przestańcie gadać o tak poważnych i nudnych rzeczach!- krzyknęła śpiewająca do tej pory Nicole.- W końcu mamy się bawić a nie zadręczać! - po czym zaniosła się głośnym śpiewem "Baby" J. Biebera. Na szczęście siedzący obok Sylvain szybko ją uciszył, i sam zaśpiewał dość wysokim sopranem, którego nie powstydziłaby się gwiazda opery, "Friday". Jeśli ktoś taki śpiewa taką piosenkę... to musi być nieźle wstawiony.

Kiedy nasze gwiazdy popu zmieniły repertuar, zauważyłam coś niepokojącego.
-Scott, czy ty nie jedziesz trochę za szybko? Przecież już zjechaliśmy z autostrady.-powiedziałam

-Charlotte, kto by o tej porze sprawdzał prędkość? A poza tym dobrze wiesz że mam pewną rękę, jeśli chodzi o prowadzenie auta.- odpowiedział niby od niechcenia, po czym przystąpił do wykonywania pewnego niebezpiecznego manewru.
Scott postanowił puścić wodze fantazji i zaczął wyprzedzać trzy TIR-y jadące przed nami. Kolejne chwile minęły jak w kalejdoskopie. Przerażone spojrzenie na jadącą naprzeciwko ciężarówkę. Gwałtowny skręt kierownicą. Błysk lamp z bardzo bliska i klakson, który nie mógł nam w niczym pomóc. Czarne źrenice Scotta, które prawie całkowicie przysłoniły zieleń jego tęczówek.

***

Te chwile powracały bardzo często... zbyt często. Nie chciałam za każdym razem jak zamknęłam oczy, wracać do tego zmasakrowanego Volzwagena. Pustych, ale przerażonych oczu Scotta. Mojego reanimowanego ciała leżącego na asfalcie. To za bardzo bolało. Zwłaszcza zapłakane twarze mich rodziców gdy się dowiedzieli. Tak. O tym że nie żyję. Jestem duchem i od dwóch lat egzystuję w opuszczonym domu na przedmieściach Nowego Jorku, czyli w moim własnym czyśćcu. Mam trochę niedokończonych spraw, a bez ich załatwienia odeślą mnie z nieba z kwitkiem. Nie zasługuję na niebo i oni dobrze to wiedzą, ale dają mi jeszcze szanse. Życie w czyśccu jest trudniejsze niż jako śmiertelnik. Podobne,ale trudniejsze. Jak lata wcześniej, wstaję, myję się ubieram i wychodzę do miasta. Tyle że nikt mnie nie widzi, każdy traktuje mnie jak powietrze, którym zresztą jestem. Nie jest to miłe uczucie, jak ktośbez przerwy przez ciebie przechodzi, ale muszę normalnie (w pojęciu ducha) funkcjonować. Nie mogę zachowywać się jak duchy z horrorów, które zajmują się tylko straszeniem w nawiedzonych domach,a poza tym mają wolny czas i nie muszą widywać żywych ludzi. One nie mają motywacji by zmienić to jak będą żyły przez wieczność. Ja mam. Chcę by życie tych, których kocham, przestało wypełniać cierpienie, które zresztą zalałam w ich duszach. Nie chcę dalej patrzeć na ich ból. Z tą myślą motywacyjną otworzyłam drzwi do świata, do którego już nie należałam. Do pięknego i mimo wszystko ciężkiego czasem do zniesienia- Świata Żywych.