Rozdział 8.
Ciemność zdawała się
wypełniać całą przestrzeń. Tak jakby światło nie mogło
przedrzeć się przez siatkę cząsteczek jaką ona tworzyła. Gdy
wreszcie zaczęłam powracać do świata żywych byłam cała
skołowana. Nie wiedziałam gdzie jestem i co się dzieje. Kiedy
zmusiłam się by otworzyć oczy, zobaczyłam jedynie jaskrawą biel.
Dopiero po pewnym czasie zaczęły się z niej wyłaniać kształty,
przedmioty. Niska szafka obok mnie, gumowa wykładzina koloru
morskiej zieleni na podłodze, duże czyste okna, przeszklone
drzwi... wszystko czyste i sterylne, czyli miejski szpital. Byłam
sama w pokoju, ale do czasu. Wkrótce weszła do niego dziewczyna...
Margaret Montez. Nie była ubrana w czerń jak ostatnim razem. Miała
szarą bluzkę z krótkim rękawem, jasne jeansy, skórzaną brązową
kurtkę i szare baleriny. Długie blond włosy zaplotła w warkocz a
na powieki nałożyła brązowy cień. Wyglądała jak zwyczajna
nastolatka, ale przeczuwałam że nią nie jest. Podeszła do mojego
łóżka i usiadła na jego brzegu.
-Hej Alexia. Jak się
czujesz?- zapytała troskliwie.
-Oprócz wkurzającej
migreny, jest całkiem spoko. A co się stało? Ostatnie co pamiętam
to że napiłam się coli na stołówce. Nic więcej.
-Ahh... Alexia, zostałaś
otruta, eliksirem archaniołów. Ma działanie przeciwbólowe ale
spożyte w zbyt dużej dawce może doprowadzić nawet do śmierci.
Straciłaś przytomność i oddech właśnie dlatego że dostał się
on do twoich dróg oddechowych i podrażnił twoje płuca. Ale mam
gorszą wiadomość...-wydawała się zaniepokojona... mocno
zaniepokojona.- Gdy Upadli podali ci ten eliksir mieli nadzieję cię
uśmiercić, ale odnieśli odwrotny skutek. Przez eliksir stajesz się
silniejsza, szybsza, twoje zmysły są bardziej wyczulone itd.
ale...- przerwała.
-On cię zabija, Alex. Jeśli
w porę nie podamy ci antidotum, które można uzyskać tylko u
archaniołów... będzie źle. Eliksir jest niebezpieczny nawet dla
aniołów. Co dopiero dla Pół-Nefila.
Moje źrenice były
rozszerzone do granic możliwości. Ja... umieram? Upadłym może nie
udało się teraz ale być może wkrótce się mnie pozbędą...
-Ile jest jeszcze czasu?-
zapytałam szeptem.
-Niecały miesiąc. Do tego
czasu musimy zdobyć antidotum. Nie mamy innego
wyjścia.-odpowiedziała Margaret.
- Czy Oliver wie?
Że...umieram?
-Nie. Nie zna receptury
eliksiru. Nie chcę cię powstrzymywać ale jeżeli mu powiesz to
zrobi wszystko by cię uratować. I może zgubić tym samym siebie.
On cię naprawdę kocha. - odrzekła Margaret.
Oliver mnie kocha? Do tej
pory myślałam że te jego popisy to nic poważnego... Ale skoro...
Ja też nie czułam do niego już tylko sympatii. Nagle usłyszałyśmy
cichy i... szybki odgłos kroków na korytarzu. Margaret nie traciła
czasu i szybko podeszła do okna. Na odchone zdążyła szybko
powiedzieć:
- Udawaj że śpisz...
Spokojnie znajdziemy antidotum... Już ja się tym zajmę.
Zrobiłam tak jak mi kazała. Odwróciłam się do okna i udawałam
sen. Z przejęciem słuchałam kroków i próbowałam je dopasować
do osoby. Tata? Być może. Jednak kiedy poczułam dotyk czyiś
warg na moich. Ten smak poznałabym wszędzie. I zapach... Oliver. Na
myśl o nim zrobiło mi się ciężko i lekko zarazem. Cieszyłam się
wiadomością że mnie kocha, tak jak ja jego, ale nie chciałam go
okłamywać. A musiałam to robić, dla jego dobra. Bo nie chciałam
go stracić.
Odpowiedziałam
na jego pocałunek, w którym trwaliśmy kilkanaście sekund. Gdy
wreszcie odsunęliśmy się od siebie, mogłam lepiej się przyjrzeć
jego twarzy. Miał zmęczone i niespokojne oczy. Włosy były w cały
świat jakby ciągle je tarmosił, ale dzięki nim był jeszcze
piękniejszy. Jego wargi były wygięte w lekkim uśmiechu.
- Co
tam u ciebie, skarbie?- zapytał niby od niechcenia.
-
Teraz już lepiej odkąd mnie ktoś odwiedził- odpowiedziałam
kokieteryjnie.
-
Hmmm... Czyżby tu była mowa o mnie?- zapytał, chociaż doskonale
znał odpowiedź.
- Nie
mylisz się – odrzekłam z uśmiechem.
- A
więc Alexio Milles, skoro czujesz się znakomicie, to przygotowuj
się, bo usilnie staram się cię stąd zabrać. I niedługo mi się
uda. Nie chcę cię już nigdzie zostawiać, nawet w szpitalu.-
powiedział poważnie.
„Ja
też nie chcę być z dala od ciebie”- odpowiedziałam w myślach.
Oliverowi udało się załatwić wcześniejsze wyjście, bo w
końcu dla lekarzy tylko straciłam przytomność. Ale nie tylko...
Wsiadłam do Land Rovera i coś sobie przypomniałam. Tata wyjechał
wcześniej do Londynu i powinnam do niego zadzwonić. Jeśli ja mu
teraz nie powiem że straciłam przytomność jak wróci z pewnością
się dowie. I będzie zły... Więc zadzwoniłam. Odezwała się
poczta ale nagrałam się:
„Hej,
tato dzwonię żeby ci powiedzieć że dzisiaj wszystko było Okey i
żebyś się nie zdziwił jak ktoś ci powie że zemdlałam w szkole.
Wszystko jest w porządku i nic mi nie jest. Przywieź mi jakąś
pamiątkę z Londynu. Kocham cię, pa”
Kiedy
odłożyłam telefon, spojrzałam na Olivera.
-
Gdzie jedziemy?- zapytałam.
-
Ponieważ usłyszałem że szanowny pan Milles jest w Londynie i
nikogo nie ma w twoim domu, to jedziemy do ciebie. Czy masz coś
przeciwko?- zapytał szelmowsko.
- Nie
mam. Zostawisz mnie w domu a potem pojedziesz do siebie, prawda?
Nie
podobał mi się błysk w jego oku. Oznaczał że wcale mnie nie
zostawi w domu, a przynajmniej nie samą.
- To
się jeszcze zobaczy.-odparł tajemniczo.
Nie potrafiłam tak spokojnie siedzieć, gdy w mojej głowie kłębiło się tak wiele myśli. Musiałam go o coś zapytać.
-Oliver, zanim upadłeś, byłeś archaniołem?
-Tak, a skąd to pytanie?-zaczął być bardziej podejrzliwy.
-Tak po prostu pytam, bo jestem ciekawa na jakimś szczeblu byłeś.-odpowiedziałam spokojnie, ale zaczynałam się coraz bardziej denerwować.
Nie zadałam mu więcej pytań, z obawy że odkryje moje zamiary. Był bardzo domyślny i inteligentny więc trudno było go wykołować. Może znajdzie się jeszcze następna okazja... Mam nadzieję.
Nie
zostałam sama tego wieczoru. Oliver Valdez bardzo dobrze dotrzymywał
mi towarzystwa. Ale nic między nami nie zaszło. Siedzieliśmy
przytuleni na kanapie i oglądaliśmy „Now You See Me” i może
kilka razy go pocałowałam. W końcu należą mi się takie chwile, ponieważ dzięki Upadłym pewnie nie będę miała ich już sporo. Ale jeśli przed śmiercią powstrzymam swoją matkę, to jestem gotowa na śmierć.