niedziela, 24 sierpnia 2014

Forrest Gump


Hej, strasznie was przepraszam za moją nieobecność i to przez całe wakacje, ale nie miałam do tego wszystkiego głowy, bo moje 2 miesiące wypełniały książki (jak zresztą całe życie). Jednak postarałam się i coś tam napisałam, a przed początkiem roku postaram się to opublikować :). Na razie chciałam się z wami podzielić filmem, który z pewnością większość z was oglądała, bo jest to klasyka filmu, a jest to "Forrest Gump". Dla nie wiedzących, jest to historia wzlotów i upadków Forresta Gumpa, który ma niski iloraz inteligencji, a mimo to był na wojnie w Wietnamie, dostał się do reprezentacji USA w footballu amerykańskim oraz stał się milionerem dzięki firmie połowu krewetek. By nie przedłużać, przedstawiam zdjęcia i gify z filmu.





forrest gump animated GIF

forrest gump animated GIF

forrest gump animated GIF

"ŻYCIE JEST JAK PUDEŁKO CZEKOLADEK, NIGDY NIE WIESZ NA CO NATRAFISZ"

poniedziałek, 21 lipca 2014

Druga strona medalu zwanym życiem.

Hej, ostatnio w przypływie weny stworzyłam pewną historię, która może was urzeknie. Nie jest to wybitnie wesoła historia, ale nie może taka być bo pokazuje jedną ważną rzecz- jak trudne może być życie i to niezależnie po której jest się stronie. A więc żeby już nie spojlerować, przedstawiam wam... to opowiadanie.

Chapter 1

Jechaliśmy autostradą z Filadelfii do Nowego Jorku. Dochodziła 3 nad ranem, a ja wciąż próbowałam uspokoić Michelle, siedzącą obok mnie w drugim rzędzie minivana. Miała dopiero 15 lat i przejmowała się reakcją rodziców gdy wróci do domu po prawie całonocnej imprezie w Filadelfii. Nie miałam jej tego za złe, zachowywałam się podobnie po mojej pierwszej imprezie.
- Michelle, uspokój się. Twoi rodzice nie mogą wyrzucić cię z domu. Jesteś jeszcze niepełnoletnia, a poza tym na pewno wiedzą jak to jest gdy jest się w twoim wieku. Przechodzisz okres buntu. To normalne.- starałam się jej powiedzieć.

Jednak ona ciągle miała jakieś "ale". "Ale rodzice odetną mnie od kasy!", "Ale oni mogą mi przecież zabrać Spike'a - mojego psa!", " Ale oni mogą zakazać mi wychodzić z domu i zakratować okna w pokoju!". Po półgodzinie, kiedy zaczęłam poważnie rozważać wyskoczenie przez okno, Michelle, zmęczona ciągłym płaczem i szlochem, zasnęła. Ponieważ nie miałam najmniejszej ochoty śpiewać pijackich piosenek, z wciąż wstawionymi znajomymi, przesiadłam się na przedni fotel, obok Scotta- naszego kierowcy i mojego najlepszego przyjaciela, do którego od długiego czasu czułam coś więcej. Scott był brunetem o zielonych oczach i pięknym uśmiechu, od którego zakochiwały się w nim wszystkie dziewczyny. Miał też wspaniały charakter. Był idealny, ale od zawsze traktował mnie jak kumpelę, co przestało mi odpowiadać od początku liceum. Był zbyt nieosiągalny, chociaż był blisko.
Patrząc na śpiącą na tylnej kanapie minivana, Michelle, rozmyślałam nad tym jak zachowywałam się po mojej pierwszej imprezie. Pewnego lipcowego wieczoru, pod moje okno zawitał uśmiechnięty Scott i oznajmił że zabiera mnie na moją pierwszą w życiu imprezę do białego rana. Pojechaliśmy do Bostonu, gdzie do 4 nad ranem bawiliśmy się w nielegalnym klubie Jewel na przedmieściach. Gdy wracaliśmy, uczyniłam jeszcze większą histerię niż Michelle, ale trwała ona krócej bo to nie ja siebie uspokajałam, to był Scott. Mieliśmy wtedy po 15 lat. Potem poszło jak z górki. Nocne wymykanie miałam we krwi, a rodzice nic o tym nie wiedzieli, bo nie musieli. W końcu już za kilka miesięcy miałam być pełnoletnia. Nie potrzebowałam ich ochrony i kontroli.
Z zamyślenia, wyrwał mnie niski głos Scotta:

-Jesteś dla niej idolką, wiesz? Nie wiem czy znalazła sobie odpowiedni wzór, ale tak jest. Zaczęła uciekać w tym samym wieku więc jej imponujesz.

-Podzielam twoje zdanie, nie jestem odpowiednim materiałem na idola, ale mam nadzieję że moja sława potrwa dosyć długo, jak na wschodzącą gwiazdę.- odpowiedziałam z uśmiechem, wpatrując się w jego profil. Nie był on jednak do końca szczery. Coś w jego twarzy mi nie odpowiadało.

-Raczej spadającą, kochanie.- zaśmiał się.

- Śmiej się do woli, ale wiesz że jesteś na tej samej pozycji co ja, towarzyszu niedoli.- odparowałam.

-Oh przestańcie gadać o tak poważnych i nudnych rzeczach!- krzyknęła śpiewająca do tej pory Nicole.- W końcu mamy się bawić a nie zadręczać! - po czym zaniosła się głośnym śpiewem "Baby" J. Biebera. Na szczęście siedzący obok Sylvain szybko ją uciszył, i sam zaśpiewał dość wysokim sopranem, którego nie powstydziłaby się gwiazda opery, "Friday". Jeśli ktoś taki śpiewa taką piosenkę... to musi być nieźle wstawiony.

Kiedy nasze gwiazdy popu zmieniły repertuar, zauważyłam coś niepokojącego.
-Scott, czy ty nie jedziesz trochę za szybko? Przecież już zjechaliśmy z autostrady.-powiedziałam

-Charlotte, kto by o tej porze sprawdzał prędkość? A poza tym dobrze wiesz że mam pewną rękę, jeśli chodzi o prowadzenie auta.- odpowiedział niby od niechcenia, po czym przystąpił do wykonywania pewnego niebezpiecznego manewru.
Scott postanowił puścić wodze fantazji i zaczął wyprzedzać trzy TIR-y jadące przed nami. Kolejne chwile minęły jak w kalejdoskopie. Przerażone spojrzenie na jadącą naprzeciwko ciężarówkę. Gwałtowny skręt kierownicą. Błysk lamp z bardzo bliska i klakson, który nie mógł nam w niczym pomóc. Czarne źrenice Scotta, które prawie całkowicie przysłoniły zieleń jego tęczówek.

***

Te chwile powracały bardzo często... zbyt często. Nie chciałam za każdym razem jak zamknęłam oczy, wracać do tego zmasakrowanego Volzwagena. Pustych, ale przerażonych oczu Scotta. Mojego reanimowanego ciała leżącego na asfalcie. To za bardzo bolało. Zwłaszcza zapłakane twarze mich rodziców gdy się dowiedzieli. Tak. O tym że nie żyję. Jestem duchem i od dwóch lat egzystuję w opuszczonym domu na przedmieściach Nowego Jorku, czyli w moim własnym czyśćcu. Mam trochę niedokończonych spraw, a bez ich załatwienia odeślą mnie z nieba z kwitkiem. Nie zasługuję na niebo i oni dobrze to wiedzą, ale dają mi jeszcze szanse. Życie w czyśccu jest trudniejsze niż jako śmiertelnik. Podobne,ale trudniejsze. Jak lata wcześniej, wstaję, myję się ubieram i wychodzę do miasta. Tyle że nikt mnie nie widzi, każdy traktuje mnie jak powietrze, którym zresztą jestem. Nie jest to miłe uczucie, jak ktośbez przerwy przez ciebie przechodzi, ale muszę normalnie (w pojęciu ducha) funkcjonować. Nie mogę zachowywać się jak duchy z horrorów, które zajmują się tylko straszeniem w nawiedzonych domach,a poza tym mają wolny czas i nie muszą widywać żywych ludzi. One nie mają motywacji by zmienić to jak będą żyły przez wieczność. Ja mam. Chcę by życie tych, których kocham, przestało wypełniać cierpienie, które zresztą zalałam w ich duszach. Nie chcę dalej patrzeć na ich ból. Z tą myślą motywacyjną otworzyłam drzwi do świata, do którego już nie należałam. Do pięknego i mimo wszystko ciężkiego czasem do zniesienia- Świata Żywych.

środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 9

Hej, Po tak długim okresie ciszy, wracam do przygód Alexi. ten rozdział jest co prawda krótki, ale musiałam zakończyć go w tym momencie, ze względu treści. Jest pisany od strony Margaret Montez jakby ktoś się nie zorientował. Oczekujcie kolejnych rozdziałów już niedługo. Enjoy! :D

Chapter 9
  Niezbyt trudno było dostać się do głównej siedziby archaniołów. Co prawda nie ma jej w Google Maps, bo nie są oni tak głupi. Jednak gdyby ktokolwiek zobaczył ich zapijaczone i uzależnione od hazardu, grupki na ziemi, od razu zwątpiłby w ich świętość. Postanowiłam udać się do Curse- najlepiej zaopatrzonego w trunki baru w Portland. Wśród zwykłych śmiertelników łatwo dojrzeć lekką, niebieską poświatę bijącą od pokerowego stolika archaniołów. Przynajmniej dla Nefila. Normalny człowiek nie zauważa takich szczegółów. Przy stoliku siedziało pięciu poteżnych mężczyzn. Jednak jeden z nich wyraźnie się odznaczał. I to nie tylko dlatego że wygrywał. Miał około 50 lat, lekką siwiznę i duży brzuch. Ubrany niby elegancko, choć czarna marynarka, podobnie jak jeansy, były poplamione whiskey. Tym mężczyzną był Peter Knights, zdegradowany archanioł, który o mało nie wyleciał z nieba i moja nowa ofiara. Peter wydawał się mnie nie zauważać, choć świetnie wyczuwał moją obecność. Oddawał się beztroskiemu ograbianiu z majątku dwóch upitych śmiertelników, nie zbyt przejmujących się utraconymi pieniędzmi. Na szczęście, Peter nie był tak mocno odurzony jak jego towarzysze, ponieważ alkohol działa o wiele słabiej na istoty nieśmiertelne. Wobec tego, ubrana w jeansy,  czerwoną bluzkę, skórzaną kurtkę oraz czerwone szpilki, szepnęłam mu w ucho, kryjąc odrazę:
- Słuchaj Peter, wiem o twoich wszystkich niecnych postępkach i jeśli nadal chcesz korzystać z dobroci niebios, radzę ci się pojawić za 5 minut na tyłach klubu, archaniele. - powiedziałam z mocą, po czym szybko usunęłam się z zasięgu jego wzroku. 
Już po kilkunastu sekundach, czekałam na Petera na tyłach Curse. Widocznie zależało mu na utrzymaniu Mścicieli w nieświadomości, gdyż stanął koło mnie już po dwóch minutach. Wyglądał na zdenerwowanego, przerwaną partią pokera, ale i zaniepokojonego. 
-Masz niezły tupet mówić o archaniołach wśród śmiertelników, Nefilu. Choć to może być także dominująca nad twoim umysłem głupota.- powiedział wkurzony.
-Dobrze wiesz że śmiertelnicy nic nigdy nie widzą i nie słyszą, a poza tym ja jestem, w przeciwieństwie do ciebie, ostrożna.- odrzekłam.
-Hmm... Nie sądzę, ale już dobra. Nie mam zamiaru zostać tutaj dłużej niż pięć minut, więc pośpiesz się, skarbie. Czeka na mnie niezła sumka na stole pokerowym.
-Nic mnie nie obchodzi twoja sumka, którą i tak stracisz. Masz dla mnie coś zrobić.-odpowiedziałam.
Teraz gniew i arogancja, na jego twarzy, ustąpiły miejsca zaskoczeniu, które szybko znikło. Nie można mu się dziwić. W końcu rzadko ktokolwiek prosi o pomoc archanioła uzależnionego od alkoholu i hazardu, ale takimi łatwo manipulować.
-Ja mam coś dla ciebie zrobić? O co chcesz mnie prosić, mała?
- Po pierwsze: ja nie proszę, ja rozkazuję. A po drugie: nigdy nie mów do mnie "mała"! - denerwowałam się.
Peter przestał się przymilać.
- Słucham, czego ode mnie chcesz?- zapytał już z lekka znudzony.
- Potrzebuje kilku substancji z laboratorium archanielskich. I ty masz je dla mnie zdobyć.- powiedziałam z tajemniczym uśmieszkiem. Peterowi oczy wyszły na wierzch. 
- Ja... ja... ja . Ale tam jest tyle straży. Ja... tego nie zrobię. Jak chcesz się pakować w takie bagno, to proszę bardzo, ale ja nie mam zamiaru.- powiedział i szykował się do ucieczki, lecz zastąpiłam mu drogę.
- O raczej nigdzie nie pójdziesz, bo jeśli nie pomożesz mi zdobyć tych roztworów, wszystkie twoje "lekkie wykroczenia" ujrzą światło dzienne. W tym dilerowanie na przedmieściach Portland, czy wizyta w pewnych, miejscach rozrywki dla niewyżytych mężczyzn. Mścicielom się to chyba nie spodoba, a może? Jak myślisz?- zaczynałam tracić cierpliwość. Przecież jak ten plan nie poskutkuje, nie zdobędę składników na antidotum dla Lexie... To za duża stawka, by ją przegrać. W końcu Peter Knights powiedział:
- Dobra, zdobędę dla ciebie te substancje, ale robię to tylko dlatego, że czeka mnie gorszy los gdy dowiedzą się o moich postępkach na Ziemi. A tak w ogóle to po co ci one?
Na moją twarz wstąpił uśmiech ulgi. Miałam jeszcze szansę. Alexia miała szansę. Wystarczyło ją tylko dobrze wykorzystać. Po pewnym czasie, odparłam:
-Muszę kogoś uratować.
Część pierwsza misji została zakończona, jeszcze pozostałe. 

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Powrót... i wiersz :P

     Witam ponownie :). Na dobry początek chciałam was przeprosić za mój ostatni niebyt na blogu. W zasadzie nie mam nic na swoje usprawiedliwienie ( zabrzmiało to trochę... jakbym mówiła do rodziców :P), ale nie mam zamiaru się usprawiedliwiać. Póki co chciałabym podzielić się moją ostatnią twórczością... wierszem. Jest on trochę związany z powieścią Johna Greena " Papierowe miasta", ale mogę was upewnić że nie ma w nim spojlerów :). Był on tworzony pod wpływem impulsu, i muzyki Bastille więc nie ma w nim rymów, ale jak wiadomo nie każdy wiersz opiera się na rymach i od chwytliwego rymu i rytmu wiersza ważniejszy jest przekaz jaki on sobą niesie. Mam nadzieję że zrozumiecie przekaz niosący ten wiersz, a jest on dosyć ważny, choć nie zwracamy na niego uwagi w codziennym życiu. 

Żyjemy w trudnym świecie,
Papierowym świecie.
Gdzie życie kołem się toczy,
I wciąż wraca do swoich korzeni.
Nie chcemy w życiu rutyny,
Lecz nie potrzebnie ją sobie tworzymy.

Z tekturowymi ludźmi na ulicach się mijamy,
Co myślą, iż tylko przyszłością żyjemy i o nią dbamy.
I choćby w końcu zstąpiło,
z nieba wybawcze objawienie,
Będą oni wracać do tego,
Co daje im ułatwienie.

Nie traktujmy przyszłości 
Jako naszej jedynej miłości.
Pamiętajmy o kochankach czasu:
Przeszłości i Teraźniejszości, 
Które stoją w ponurym kącie,
Odepchnięte, niechciane. 
I jedyne czego pragną
 są słowa zachęty wyczekane.

Gdyby wśród cichych, rutynowych dni,
Spotkać choć nietypowy słońca promień.
Papierowe miasta obróciłyby się w pył,
Wracając do naszych wspomnień.

piątek, 2 maja 2014

Jak rządzą nami władze- czyli o Mrocznych Umysłach.



Hej, chciałam wam opowiedzieć o moim ostatnim książkowym nabytku- Mrocznych Umysłach.
 Jako opis przekażę wam tył mojej książki byleby nie spojlerować :P. 
 " Mam na imię Ruby.
 Potrafię wedrzeć się do twojego umysłu, a nawet wymazać wspomnienia. Jako dziecko zostałam wysłana do obozu "rehabilitacyjnego" dla takich jak ja. Zieloni, Niebiescy, Żółci, Pomarańczowi, Czerwoni. Mroczne Umysły. Zostałam przydzielona do Zielonych, ale w rzeczywistości jestem ostatnią z Pomarańczowych. Ukrywam to żeby przetrwać." 

Wiem że jest to nieco pobieżny opis, ale trudno mi powiedzieć coś więcej bez spojlerów. Mam nadzieję, że choć te kilka zdań zachęci was do przeczytania tej powieści, bo naprawdę jest tego warta.

The Darkest Minds

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Boski Cztery, czyli o Niezgodnej.

Hej, zapewne wiele z was widziała ostatni kinowy bestseller, czyli Niezgodną. Dla tych którzy nic nie widzieli i nie słyszeli, króciutka historia fabuły. Przyszłość, Chicago. Społeczeństwo jest podzielona na 5 frakcji- Altruizm, Nieustraszoność, Erudycję, Prawość i Serdeczność. 16- letnia Beatrice Prior należy do Altruizmu, jednak zbliża się jej Test Przynależności podczas którego wybierze do z którą frakcją dalej chce wiązać życie. Podczas Testu dowiaduje się niepokojącej prawdy. Jest Niezgodna. A Niezgodność jest tępiona w całym społeczeństwie, bo niszczy system. A Niezgodnych nie można kontrolować. Tris wybiera Nieustraszonych, gdzie przetrwać pomaga jej Cztery jej instruktor i, po pewnym czasie, kochanek...


Selfie by Prior style :D


Właśnie... Kim jest Uriah? 


Sooo true...
XD

        

Jak żyje się z rakiem, czyli o Gwiazd Naszych Wina.

     Hej, ostatnio dane mi było przeczytać niesamowitą i wzruszającą książkę Johna Greena pt " Gwiazd Naszych Wina". Ta książka w całości pokazuje jak trudno żyje się z taką chorobą jak rak, i to w wieku nastoletnim. Z poczuciem że w każdej chwili coś w naszym organiźmie może nawalić i będziemy musieli spotkać się ze Stwórcą, jeśli taki w ogóle istnieje. Czytając ją ma się poczucie odrębności od tych problemów, zwłaszcza gdy jest się osobą o nienagannej odporności. Ale choroby mogą nas dotknąć w każdej chwili, zwłaszcza te śmiertelne. Polecam ją każdemu, a najbardziej egoistom, którzy sądzą że nic złego ich nie spotka z powodu ich majątku czy pozycji. Ta powieść pozwala zrozumieć jak kruche i krótkie jest życie. I że w każdej chwili można je stracić.
   A teraz kilka zdjęć ze zbliżającej się premiery adaptacji TFIOS (The Fault In Our Stars).
                                  
Augustus Waters (w tej roli Ansel Elgort) i Hazel Grace ( Shailene Woodley)- główni bohaterowie książki.




"It's a metaphor" 




"Boję się zapomnienia"
                                                                                    

niedziela, 2 lutego 2014

Opowiadanie cz.8

Rozdział 8.
Ciemność zdawała się wypełniać całą przestrzeń. Tak jakby światło nie mogło przedrzeć się przez siatkę cząsteczek jaką ona tworzyła. Gdy wreszcie zaczęłam powracać do świata żywych byłam cała skołowana. Nie wiedziałam gdzie jestem i co się dzieje. Kiedy zmusiłam się by otworzyć oczy, zobaczyłam jedynie jaskrawą biel. Dopiero po pewnym czasie zaczęły się z niej wyłaniać kształty, przedmioty. Niska szafka obok mnie, gumowa wykładzina koloru morskiej zieleni na podłodze, duże czyste okna, przeszklone drzwi... wszystko czyste i sterylne, czyli miejski szpital. Byłam sama w pokoju, ale do czasu. Wkrótce weszła do niego dziewczyna... Margaret Montez. Nie była ubrana w czerń jak ostatnim razem. Miała szarą bluzkę z krótkim rękawem, jasne jeansy, skórzaną brązową kurtkę i szare baleriny. Długie blond włosy zaplotła w warkocz a na powieki nałożyła brązowy cień. Wyglądała jak zwyczajna nastolatka, ale przeczuwałam że nią nie jest. Podeszła do mojego łóżka i usiadła na jego brzegu.
-Hej Alexia. Jak się czujesz?- zapytała troskliwie.
-Oprócz wkurzającej migreny, jest całkiem spoko. A co się stało? Ostatnie co pamiętam to że napiłam się coli na stołówce. Nic więcej.
-Ahh... Alexia, zostałaś otruta, eliksirem archaniołów. Ma działanie przeciwbólowe ale spożyte w zbyt dużej dawce może doprowadzić nawet do śmierci. Straciłaś przytomność i oddech właśnie dlatego że dostał się on do twoich dróg oddechowych i podrażnił twoje płuca. Ale mam gorszą wiadomość...-wydawała się zaniepokojona... mocno zaniepokojona.- Gdy Upadli podali ci ten eliksir mieli nadzieję cię uśmiercić, ale odnieśli odwrotny skutek. Przez eliksir stajesz się silniejsza, szybsza, twoje zmysły są bardziej wyczulone itd. ale...- przerwała.
-On cię zabija, Alex. Jeśli w porę nie podamy ci antidotum, które można uzyskać tylko u archaniołów... będzie źle. Eliksir jest niebezpieczny nawet dla aniołów. Co dopiero dla Pół-Nefila.
Moje źrenice były rozszerzone do granic możliwości. Ja... umieram? Upadłym może nie udało się teraz ale być może wkrótce się mnie pozbędą...
-Ile jest jeszcze czasu?- zapytałam szeptem.
-Niecały miesiąc. Do tego czasu musimy zdobyć antidotum. Nie mamy innego wyjścia.-odpowiedziała Margaret.
- Czy Oliver wie? Że...umieram?
-Nie. Nie zna receptury eliksiru. Nie chcę cię powstrzymywać ale jeżeli mu powiesz to zrobi wszystko by cię uratować. I może zgubić tym samym siebie. On cię naprawdę kocha. - odrzekła Margaret.
Oliver mnie kocha? Do tej pory myślałam że te jego popisy to nic poważnego... Ale skoro... Ja też nie czułam do niego już tylko sympatii. Nagle usłyszałyśmy cichy i... szybki odgłos kroków na korytarzu. Margaret nie traciła czasu i szybko podeszła do okna. Na odchone zdążyła szybko powiedzieć:
- Udawaj że śpisz... Spokojnie znajdziemy antidotum... Już ja się tym zajmę.
Zrobiłam tak jak mi kazała. Odwróciłam się do okna i udawałam sen. Z przejęciem słuchałam kroków i próbowałam je dopasować do osoby. Tata? Być może. Jednak kiedy poczułam dotyk czyiś warg na moich. Ten smak poznałabym wszędzie. I zapach... Oliver. Na myśl o nim zrobiło mi się ciężko i lekko zarazem. Cieszyłam się wiadomością że mnie kocha, tak jak ja jego, ale nie chciałam go okłamywać. A musiałam to robić, dla jego dobra. Bo nie chciałam go stracić.
Odpowiedziałam na jego pocałunek, w którym trwaliśmy kilkanaście sekund. Gdy wreszcie odsunęliśmy się od siebie, mogłam lepiej się przyjrzeć jego twarzy. Miał zmęczone i niespokojne oczy. Włosy były w cały świat jakby ciągle je tarmosił, ale dzięki nim był jeszcze piękniejszy. Jego wargi były wygięte w lekkim uśmiechu.
- Co tam u ciebie, skarbie?- zapytał niby od niechcenia.
- Teraz już lepiej odkąd mnie ktoś odwiedził- odpowiedziałam kokieteryjnie.
- Hmmm... Czyżby tu była mowa o mnie?- zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź.
- Nie mylisz się – odrzekłam z uśmiechem.
- A więc Alexio Milles, skoro czujesz się znakomicie, to przygotowuj się, bo usilnie staram się cię stąd zabrać. I niedługo mi się uda. Nie chcę cię już nigdzie zostawiać, nawet w szpitalu.- powiedział poważnie.
„Ja też nie chcę być z dala od ciebie”- odpowiedziałam w myślach.
Oliverowi udało się załatwić wcześniejsze wyjście, bo w końcu dla lekarzy tylko straciłam przytomność. Ale nie tylko... Wsiadłam do Land Rovera i coś sobie przypomniałam. Tata wyjechał wcześniej do Londynu i powinnam do niego zadzwonić. Jeśli ja mu teraz nie powiem że straciłam przytomność jak wróci z pewnością się dowie. I będzie zły... Więc zadzwoniłam. Odezwała się poczta ale nagrałam się:
„Hej, tato dzwonię żeby ci powiedzieć że dzisiaj wszystko było Okey i żebyś się nie zdziwił jak ktoś ci powie że zemdlałam w szkole. Wszystko jest w porządku i nic mi nie jest. Przywieź mi jakąś pamiątkę z Londynu. Kocham cię, pa”
Kiedy odłożyłam telefon, spojrzałam na Olivera.
- Gdzie jedziemy?- zapytałam.
- Ponieważ usłyszałem że szanowny pan Milles jest w Londynie i nikogo nie ma w twoim domu, to jedziemy do ciebie. Czy masz coś przeciwko?- zapytał szelmowsko.
- Nie mam. Zostawisz mnie w domu a potem pojedziesz do siebie, prawda?
Nie podobał mi się błysk w jego oku. Oznaczał że wcale mnie nie zostawi w domu, a przynajmniej nie samą.
- To się jeszcze zobaczy.-odparł tajemniczo.
Nie potrafiłam tak spokojnie siedzieć, gdy w mojej głowie kłębiło się tak wiele myśli. Musiałam go o coś zapytać.
-Oliver, zanim upadłeś, byłeś archaniołem?
-Tak, a skąd to pytanie?-zaczął być bardziej podejrzliwy.
-Tak po prostu pytam, bo jestem ciekawa na jakimś szczeblu byłeś.-odpowiedziałam spokojnie, ale zaczynałam się coraz bardziej denerwować.
Nie zadałam mu więcej pytań, z obawy że odkryje moje zamiary. Był bardzo domyślny i inteligentny więc trudno było go wykołować. Może znajdzie się jeszcze następna okazja... Mam nadzieję.
Nie zostałam sama tego wieczoru. Oliver Valdez bardzo dobrze dotrzymywał mi towarzystwa. Ale nic między nami nie zaszło. Siedzieliśmy przytuleni na kanapie i oglądaliśmy „Now You See Me” i może kilka razy go pocałowałam. W końcu należą mi się takie chwile, ponieważ dzięki Upadłym pewnie nie będę miała ich już sporo. Ale jeśli przed śmiercią powstrzymam swoją matkę, to jestem gotowa na śmierć.

piątek, 31 stycznia 2014

Opowiadanie cz.7 :P

Od razu mówię że przepraszam za moją ostatnią nieobecność. Ale nie miałam głowy do tego wszystkiego, a zwłaszcza do bloga. Teraz wstawiam wam kolejną część przygód Alexii Milles ( fajnie to brzmi XD ) i mam nadzieję że wam się spodoba :).
 Rozdział 7
Obudziłam się gwałtownie, chociaż właściwie to zlana potem zerwałam z łóżka. Mój mózg był zszokowany i przerażony ale mimo to pracował na pełnych obrotach. Upadli aniołowie... szukają mnie... i wiedzą że jestem w Portland. Teraz wystarczą dni by mnie znaleźli. Jednak jednego byłam pewna... nie odnieśliby tym zamierzonego skutku. Moja matka nie porzuciłaby tak wielkiej idei zawładnięcia nad Upadłymi, dla mnie i taty. Już raz nas zostawiła i z pewnością zrobiłaby to ponownie. Nie miała żadnych skrupułów i była egoistką. Chociaż byłam wtedy mała pamiętam że rzadko widywałam matkę. Tata tłumaczył jej nieobecność pracą i innymi bzdurnymi sprawami, ale nawet gdy była z nami nie chciała być przy mnie. Patrzyła na mnie jak na coś czego ceny jeszcze nie zna... ale chciałaby się jej dowiedzieć. Może zawsze miała co do mnie jakieś plany. Na przykład wysłania mnie na ofiarę do Upadłych. Więc teraz miała taką szansę. Jedynym plusem tej sprawy było to, że nie znajdą taty. Nawet gdyby mną się już zajeli, to on wróci gdy będzie już prawdopodobnie po wszystkim i może uda mi się go uratować...mam nadzieję.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę że jest godzina 3:00 w środę... to dzisiaj mam się spotkać z Margaret. Tylko co ja mam jej powiedzieć?? Że Oliver nie jest wcale taki zły i że Upadli Aniołowie chcą mnie zabić?? Ale czy mogłam w ogóle jej ufać? Na to ostatnie pytanie nie chciałam znać odpowiedzi. Mimo wczesnej pory nie mogłam zasnąć. Zbyt dużo myśli kłębiło się w mojej głowie. Zbyt dużo było problemów i niedomówień. Zbyt wiele uczuć, co do których nie byłam pewna czy je chcę. Wszystkiego zbyt dużo tylko za mało odpowiedzi i pomocy. Gdyby była osoba która mogłaby mi z tym pomóc. Na pewno nie chcę w to mieszać Tashy i Nat... Mają własne problemy a ja nie chcę ich narażać. I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę że jest taka osoba, która mogłaby mi pomóc. Jednak nie chciałam się nikomu przyznawać, zwłaszcza sobie, co czułam gdy słyszałam jej imię... Oliver Valdez... On jedyny zamieszany w tą sprawę był po mojej stronie. Tylko ja bałam się przyjąć od niego tę pomoc. Bałam się uczuć które we mnie były. Bałam się pożądania i sympatii jaką zaczęłam go obdarzać. Po tym wieczorze już całkiem nie wiedziałam co do niego czuję. Niechęć i dezaptobatę?? Czy sympatię?? Tego wszystkiego było już za dużo. Koniec z tym całym rozmyślaniem. Następne cztery godziny minęły mi na gorliwej nauce i bezmyślnym oglądaniu filmów. Nie chciałam myśleć. Nie chciałam znów wpaść w sidła problemów i... miłości. Ale tego dnia było to niemożliwe.
O siódmej, po szybkim śniadaniu, wypadłam z domu i pojechałam pod Subway'a po moje auto i kawę. Adrenalina zaczynała opadać tak samo jak moje powieki. Dojechałam pod Bennettona i bez słowa weszłam do klasy, przelotnie witając się z Natalie i Natashą. Nie miałam dzisiaj ochoty na ich kłótnie o Sama Odaira. To było ponad moje siły. Usiadłam w ławce czekając na „wyczekaną” lekcję historii. Po wczorajszym wieczorze nie chciałam widzieć Olivera. Nie chciałam widzieć nic co niewyjaśnialne czy nadprzyrodzone. Po prostu nic. Jednak on musiał przyjść. Musiał usiąść obok mnie i patrzeć się na mnie z arogancją. Po prostu musiał. Bez tego jego dzień byłby nieudany.
- Hej, Alexia. Jak ci minął wieczór? W sensie później bo do pewnego momentu wiem.- powiedział szelmowsko.
- Hej. - odparłam niechętnie.- Nie działo się nic ciekawego, ale chyba nie powinno cię to obchodzić?
- Naprawdę? Ja uważam inaczej.- odpowiedział.
- Jak? O co ci w ogóle chodzi?- odpowiedziałam z niepokojem co zaraz usłyszę.
- Chcę po prostu wiedzieć co robi moja dziewczyna.- odrzekł ze stoickim spokojem.
„-Słucham?!” mówił mój mózg i moja mina. Chociaż w sumie to nie było takie złe, wreszcie mogłam go rozgryźć. Ale żeby od razu dziewczyna?! Nie wiedząc co powiedzieć odparłam krótkie „aha” i odwróciłam wzrok. Oliver nie miał czasu na kolejne wiadomości, bo zadźwięczał dzwonek a do klasy wszedł dziarskim krokiem Pan Smiths. Lekcja przeminęła mi w parę minut, bo przez cały czas siedziałam zamyślona tym wszystkim. Uciekłam do najbardziej niezbadanej krainy, mojego mózgu, od którego chciałam się odizolować. Szybko usłyszałam dzwonek na przerwę i wyleciałam na korytarz. Gdy pakowałam książki do szafki coś przykuło moją uwagę. A w sumie to ktoś. Natasha rozmawiająca z podekscytowaniem z jakimś przystojniakiem. Miał brązowe włosy, niebieskie oczy, lekką opaleniznę i piękny biały uśmiech. Jego sylwetka też nie była niczego sobie. Wysoki, dobrze zbudowany, muskularny, ale nie przypakowany. Na prawdę niczego sobie. Może nie był taki jak Oliver ale całkiem nieźle wyglądał. Okey ostatnie zdanie wyrzucamy. Nie mówię że Oliver mi się nie podoba ale nie chcę teraz myśleć o moim „chłopaku”. Po chwili koło mnie stanęła Tasha z wielkim uśmiechem na ustach w towarzystwie swojego „kolegi”. Chyba używam za dużo sarkazmu...
- Hej, Lexie! - zaczęła promiennie – chciałam ci przedstawić mojego znajomego to Finnick Eaton.
-Cześć Tasha. Cześć Finnick.- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Hejka... Lexie?? - powiedział Eaton.
- W sumie to Alexia ale możesz mi mówić Lexie.
- Finnick jest tutaj nowy i szuka kogoś, kto mógłby go oprowadzić. W sumie to szukał bo znalazłam się ja i chciałam się ciebie zapytać czy nie poszłabyś z nami?- mimo że powiedziała to miło, to jej mina mówiła: Proszę nie zgódź się! Proszę! Proszę! Proszę. Więc się nie zgodziłam. Na pewno chciała z nim pobyć trochę sama.
W porze lunchu znowu spotkałam Natashę, tym razem w towarzystwie Natalie. Wyglądały na troszkę złe.
- Słuchaj, czy to prawda że umawiasz się z Oliverem Valdezem? A jeśli tak to odbiło ci?!- powiedziała Tasha.
- Wygląda na to że tak i dlaczego?- odparłam.
-Dlaczego?! Dlatego że ten koleś jest niebezpieczny! Podobno kibluje już drugi rok. On cię sprowadzi na złą drogę!- odpowiedziała nerwowo Nat.
-On nie jest niebezpieczny i tak w ogóle to informacje tak szybko się rozchodzą? W końcu Valdez zaszczycił mnie wiadomością że jestem jego dziewczyną dopiero na historii.- odparłam znudzona tą rozmową. I tak nie wiedziały o nim połowy tego co ja. Na przykład że jest Upadłym aniołem.
-To on ci to powiedział? A na jakiej podstawie?- zapytała Nat.
-Na podstawie wczorajszego wieczoru.- palnęłam w zamyśleniu i od razu tego pożałowałam.
- A co się stało wczorajszego wieczoru? Całowałaś się z nim?!- powiedziały równocześnie.

Skinęłam głową. I w tym momencie zaczęłam tracić przytomność. Ostatnie co zdążyłam powiedzieć było: „Pomocy!”.

wtorek, 14 stycznia 2014

Opowiadanie cz.6

Rozdział 6
W normalnej sytuacji cieszyłabym się z szybkiego powrotu taty. Zazwyczaj wyjeżdża na długo, a tydzień to minimum. Jednak po tym jak Oliver mnie pocałował i po tym czego się dzisiaj dowiedziałam… Wolałabym żeby był daleko. Nie chciałam by stała mu się jakakolwiek krzywda. Strata ojca to coś… chociaż wolę o tym nawet nie myśleć. Tata był zmęczony i zdenerwowany, pewnie na lotnisku były jakieś problemy czy coś, albo… o nie… zobaczył Land Rovera na podjeździe! Miałam wielką nadzieję że Valdez zdążył odjechać ale to było jedną wielką niewiadomą. Postanowiłam nie poruszać tego tematu.
- Hej tato… Co jest jakieś problemy na lotnisku? Czy odwołali spotkanie w Denver? Może zrobić ci coś do jedzenia? Widzę że jesteś zmęczony, usiądź sobie i odpocznij.- zasypywałam go pytaniami i udawałam zatroskaną. To był mój pierwszy błąd… Już zaczął coś podejrzewać.
- Po pierwsze: nie, doleciałem spokojnie i nawet samolot nie miał opóźnień. Po drugie: tak, odwołali spotkanie bo szef Macintosh & Industries miał niegroźny wypadek samochodowy i nic mu się nie stało. Jednak ja musiałem wracać się z Denver do Portland i jeszcze czekać na następny samolot. A teraz ja zadam ci pytanie: Dlaczego gdy przyjechałem na podjeździe stał czarny Land Rover Freelander? Z tego co sobie przypominam to ty nie jeździsz Land Roverem…- „Szlag… a jednak zauważył…”. Podjęłam taką taktykę- kłam ale nie przesadź.
- Nie wiem czy przez to całe zamieszanie miałeś zwidy, bo na podjeździe nie stał żaden Land Rover.
- Dobrze, to może powiesz mi gdzie jest twoje auto.- zapytał.
- Moja Skoda Citigo stoi na parkingu przed Subway’em gdzie ją zostawiłam gdy pojechałyśmy z Natashą i Natalie do Tashy odrobić zadanie z historii. Nie chciałyśmy jechać na dwa auta więc postanowiłam zostawić Skodę przed Subway’em gdzie jutro rano pojadę autobusem- nie skłamałam, prawie… Bo to nie Nat i Tasha spędziły ze mną wieczór… tylko Oliver Valdez. Ojciec wydawał się przekonany więc uznałam sprawę za zakończoną i miałam nadzieję że nie będzie wracał do tego tematu.
- Alexia, posłuchaj… Nie poleciałem dzisiaj do Denver ale szef zdążył już umówić spotkanie na piątek w Londynie. Przez około 2 tygodnie będziesz musiała zostać sama. Przepraszam cię za to. Ale dzięki tej umowie nasza firma może się naprawdę wybić. Nie możemy przegapić takiej szansy.- powiedział smutny że musi mnie znowu zostawić.
„Dla mnie to i lepiej… dla ciebie też tato” powiedziałam w myślach. Dzięki temu mógł być bezpieczny chociaż przez 2 tygodnie.
- Spokojnie… przecież już zostawałam sama na taki czas. Poradzę sobie, w końcu za rok będę już pełnoletnia. Taka jest twoja praca.- odrzekłam ze smutnym uśmiechem. Nie był on całkowicie sztuczny…
Jack, nie powiedział już nic więcej tylko poszedł do kuchni gdzie przygotował nam zapiekanki, ale odmówiłam. Gdybym coś zjadła teraz, gdy mam motyle w brzuchu na pewno bym zwymiotowała. Poszłam do mojego pokoju. Już po wejściu coś przykuło moją uwagę. Kartka na biurku. Z wahaniem podeszłam do krzesła obrotowego, bojąc się tego co tam znajdę. Może to Upadli Aniołowie? Wdarli się do mojego pokoju i zostawili kartkę że nigdzie nie jestem bezpieczna jak w filmach akcji? Jednak prawda była 100x gorsza. Kiedy otworzyłam karteczkę zobaczyłam napisane czarnym atramentem:
                      „Nie zapomniałem o naszym zakładzie, skarbie. W piątek musisz iść ze
                      Mną do Voice. Nie próbuj się wymigiwać, bo i tak cię znajdę. Uwierz mi
                     Nie zapomnisz piątkowego wieczoru”
No tak… zakład. Szczerze to nie miałam najmniejszej ochoty iść z  Oliverem Valdez do Voice. Bałam się tego co może się tam dziać. Postanowiłam zapytać jutro Nat i Tashę o ten klub. Czy jest tak straszny jak go malują w necie. Jednak teraz nie miałam innego marzenia jak sen. Byłam tak wyczerpana całym dzisiejszym, szalonym dniem że zasnęła bym na stojąco. Po szybkim prysznicu, weszłam pod moją błękitną pościel i zamknęłam oczy. Ale nie było mi dane zasnąć….
We śnie byłam w opuszczonym budynku. Cały ceglany sufit pokrywały pajęczyny i kurz. Pomieszczenie przypominało starą salę produkcyjną, ale nie było tam żadnych sprzętów. Oprócz ścian, pajęczyn , kurzu nie było tam nic… Ten budynek wydawał mi się znajomy. Z cienia wyłoniła się postać rosłego i aż do granic wysportowanego mężczyzny. Był ubrany w biały t-shirt, ciemne jeansy i czarną skórzaną kurtkę. Był całkiem przystojny, ale nie w moim guście. Zresztą niewiele mężczyzn na tym świecie mi odpowiadało. Wyjątkiem był Oliver… W pomieszczeniu była jeszcze jedna osoba. Także mężczyzna, stał za mną więc na początku go nie zauważyłam. Był to młody chłopak, około 20 lat, szczupłej postury i zmierzwionych brązowych włosach. Patrzył na kulturystę z przerażeniem. Najwyraźniej  nie tylko mnie się on nie podobał.
- Wiesz gdzie ona jest? Miałeś się tego dowiedzieć bo inaczej wiesz co się stanie.- powiedział Pan Mięsień.
- Taaak… Roxanne Milles jest całkowicie nie wykrywalna ale znaleźliśmy jej córkę. Przeniosła się z San Francisco więc na początku było nam trudno ją znaleźć ale teraz wiemy że ukrywa się gdzieś w Portland. To tam musicie szukać. –odpowiedział chudy.
Przeraziłam się. To muszą być Upadłe Anioły. Teraz już wiedzą gdzie jestem z tatą. Pewnie nie porwą mnie od razu bo nie wiedzą gdzie jesteśmy dokładnie. Musieliby przeszukać całe Portland by nas znaleźć a to nie jest takie łatwe. Przynajmniej dla człowieka. Chociaż tata będzie bezpieczny w Londynie. Mnie będzie chronił Oliver. Mam nadzieję. Teraz już wiedziałam skąd znam to miejsce. To było miejsce gdzie po raz ostatni widziano moją matkę. To tam zniknęła na zawsze. I bez niej chyba było lepiej… Upadłe Anioły założyły sobie siedzibę w miejscu jej zaginięcia? Myślały że kiedyś tam wróci i będą mogli powstrzymać ją od zakłucia ich w piekielne kajdany? Nie sądziłam żeby była tak głupia i lekkomyślna.
Nagle Pan Muskuł uśmiechnął się. Jednak nie był to przyjazny uśmiech. Raczej śmiech psychopaty.
- No więc… chłopcy weźcie naszego kolegę na kolejkę a ja już udam się do Portland po naszą zdobycz.
 Zanim zdążyłam się obejrzeć wspólnicy Muskuła wzieli młodego Nefila lub Anioła za ręce i zaprowadzili do innego pomieszczenia. Spodziewałam się co będą teraz robić, dlatego nie miałam zamiaru patrzeć. Ostatnią rzeczą, którą słyszałam przed obudzeniem był przeraźliwy krzyk.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Opowiadanie cz.5

Rozdział 5
     Po jego słowach doznałam ogromnego szoku. Moja zaginiona matka, którą wszyscy uważali za zmarłą przez 13 lat nagle okazała się żywa? I do tego była przywódczynią Nefilów? Jak ona mogła to zrobić?! Zostawić mnie i tatę i nigdy się nie odezwać? Do tego teraz Upadłe Anioły chciały mnie zabić by mieć ją w szachu… Byłam zła, przerażona i roztrzęsiona. Byłam tak bardzo zajęta wrzeszczeniem na matkę w myślach, że nie zauważyłam gdy Oliver mnie objął. Dopiero wtedy zrozumiałam że płaczę. Oliver pachniał drzewem sandałowym i miętą był ciepły i naprawdę czuły… Może na początku źle go oceniłam? Nie odzywał się i ceniłam go za to… Dzięki temu miałam czas by trochę się uspokoić i pomyśleć trzeźwo. Ale nie znajdywałam żadnego tłumaczenia dla zachowania mojej matki.
- Jak to możliwe? Przecież przed 12 laty zaginęła i już nigdy jej nie odnaleziono?! Została uznana za zmarłą a teraz się okazuje że jednak żyje i szykuje się na wojnę?!- wyrzuciłam z siebie wreszcie.
- Posłuchaj mnie Alexia… Teraz już wiem że nie powinienem był ci tego mówić ale twoje życie jest zagrożone. Upadli Aniołowie myślą że jak dostaną się do ciebie, dostaną się do Roxanne a tym samym do Szajki. Jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie, bo oni nie są znani z łagodności wobec jeńców…
-Myślisz że mogą mnie porwać i torturować by moja matka przerwała akcję? Ale co z tatą?! On też nie jest bezpieczny! Musimy wymyśleć jakiś sposób by go chronić! Nie sądzę by mojej matce na nas zależało… Gdyby oni zabrali mi tatę na zawsze bym się obwiniała… Co możemy zrobić!!  – gorączkowałam się. Oliver przytulił mnie mocniej i uciszał… Przy nim czułam się naprawdę bezpieczna. Miałam nadzieję że tak zostanie.
- Lexie… Spokojnie będę cię chronił… tak samo jak twojego ojca. Nie jesteśmy sami, jest kilkunastu Upadłych Aniołów i Nefili którzy także chcą przeszkodzić Roxanne nie robiąc Ci krzywdy… Mamy sojuszników…
Kiedy wreszcie, z oporem odsunęłam się od Olivera byłam w miarę spokojna… Wiedziałam że nie mogę powiedzieć nic ojcu, bo i tak by w to nie uwierzył lub, co gorsze, zaczął szukać matki… Bo wiedziałam że wciąż ją kocha. Nie chciałam wracać do pustego domu, ale taty miało jeszcze nie być przez tydzień więc raczej nie miałam innego wyjścia. Do klubu przyszło kilka nowych osób, a muzyka była wspaniała, ale ja nie byłam w nastroju na tańce… w sumie to na nic nie miałam teraz ochoty. Niebezpieczeństwo porwania, zbliżająca się misja przeszkodzenia własnej, wyrodnej matce dobijały mnie całkowicie… Nie sądzę by ktoś mi teraz zazdrościł.
Oliver podwiózł mnie pod sam dom i zapytał czy mój ojciec jest w domu. Powoli zaczynał wracać mu humor, bo na jego ustach czaił się niepokojący szelmowski uśmiech. Ja też już ochłonęłam, więc zaczęłam się trochę bać tego co zaraz wymyśli.
- Nie ma go… -już miałam dodać „ale może wrócić niedługo” kiedy się powstrzymałam. Czy naprawdę potrzebowałam teraz kogoś takiego jak Oliver Valdez? Mój rozum mówił stanowcze nie ale serce i uczucia całkowicie go uciszyły.
- Bo zdajesz sobie sprawę że mamy do zrobienia zadanie na historię? Nie sądzę byś chciała dostać złą ocenę, już na początku roku?- odparł z szelmowskim uśmiechem do którego zaczęłam się przyzwyczajać. „Na pewno interesują cię lekcje…” powiedziałam w myślach.
- Nie wiem czy robienie zadania o 21 jest dobrym pomysłem…
- Według mnie tak- zaprzeczył. Wyskoczył z auta jak torpeda i już po nie całej minucie był przy drzwiach, które … otworzył. No tego się nie spodziewałam.
Szybko wbiegłam za nim do domu, gotowa go wyrzucić. Zastałam go w moim pokoju przeglądającym pamiątki, książki i wszystko co mu się nawinęło.
- Hej! To teren prywatny! Nie masz prawa tu być ani dotykać moje rzeczy.
- Jeśli mam cię chronić to muszę zapoznać się dobrze z tobą.-odpowiedział tajemniczo.
Westchnęłam i opadłam zmęczona na łóżko. Ale gdy tylko się położyłam on usiadł obok mnie.
- Zmęczyłaś się? A To niby czym?- powiedział i zaczął się przybliżać.
-Życiem… a ty się tak do mnie nie zbliżaj bo już stajesz się nachalny…- odrzekłam, odsuwając się od niego. Posłuchał mnie ale nie odsunął się już bardziej, więc musiałam wstać i usiąść przy biurku. Tym razem nie poszedł za mną.
- Dobra to może ty zaczniesz robić to zadanie od naszego kochanego pana Smithsa a ja zrobię nam coś do jedzenia? Bo wyglądasz na głodną…
Miał rację, nie jadłam nic od śniadania, ale bałam się go puścić samego do kuchni. Mógł tam znaleźć jakiś nóż czy inną ostrą rzecz i przez przypadek ją na mnie upuścić. Więc chociaż sprawiałam mu tym frajdę, powiedziałam:
- Pójdę „zaczynać” choć jestem też święcie przekonana że i kończyć, nasze zadanie z historii. Tylko jak Smiths się połapie to ty będziesz się tłumaczył.
-Dobrze, skarbie. Jak sobie chcesz- powiedział  arogancko.
Gdy ja wypisywałam wszystkie argumenty dotyczące wojny secesyjnej, Oliver robił nam kolację ale co chwilę na mnie zerkał, z czułym i szelmowskim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Gdy skończył usiadł przy stole i patrzył się jak piszę. Niewiele mi to pomagało.
-Może zamiast siedzieć i się na mnie gapić  byś mi trochę pomógł? Nie mogę znaleźć żadnych kontrargumentów przeciwko polityce Lincolna… -powiedziałam.
- Gdy zniósł niewolnictwo wiele czarnych straciło pracę na plantacjach, a podczas walk miasta takie jak Atlanta i wszystkie inne w stanie Georgia, zostały spalone i doszczędnie zniszczone przez wojsko Shermana. Proszę bardzo masz dwa kontrargumenty. A teraz można by się zająć czymś innym…
- Szczerze to boję się zapytać czym…- odpowiedziałam. Oliver nie tracił czasu na odpowiedź. Wziął mnie na ręce i przeniósł do salonu gdzie usiedliśmy na kanapie. Wtedy po raz pierwszy mnie pocałował. Miał ciepłe usta, a podczas pocałunku jego zapach był jeszcze lepiej wyczuwalny.  Nie byłam temu przeciwna. Odpowiedziałam na jego pocałunek ale czułam że to wszystko dzieje się za szybko… Zdecydowanie za szybko. Oliver pocałował mnie jeszcze raz tym razem krótko, gdy usłyszałam brzęk klucza w zamku. Odwróciłam głowę w tamtą stronę, a gdy z powrotem spojrzałam na Olivera, jego już nie było. Podziwiałam jego szybkość znikania, zwłaszcza w takich momentach. Ugasiłam szybko czerwone rumieńce na policzkach i włączyłam  telewizor. Gdy drzwi się otworzyły spojrzałam w tamtym kierunku.

- Cześć tato.

wtorek, 7 stycznia 2014

Opowiadanie cz.4

Rozdział 4.
Nie mogę powiedzieć, że spędziłam sporo czasu w Subway’u. Oliver nie dał mi nawet dokończyć kawy tylko od razu zabrał mnie gdzieś, bo uważał że jest tu „za dużo świadków”… Ta jasne, 2 nastolatki i jeden starszy mężczyzna popijający herbatę. Valdez prowadził mnie przez parking do swojego Land Rovera co oznaczało że muszę zostawić Skodę tutaj… nie podobało mi się to, ale on był nieugięty i bałam się że jak nie zgodzę się z  nim pojechać stracę szansę na zdobycie ważnych informacji. Znowu musiałam zaryzykować…  Jechaliśmy około 20 min, aż dotarliśmy do małego baru o nazwie Przystań… w Old Port District, poczułam że to miejsce będzie miało jakieś znaczenie w jego opowieści. Bar nie zapowiadał się dobrze… Było to miejsce dla tych starszych, upitych rumem marynarzy przypływających do Portland i Coldwater. Drewniane ściany ozdobiono  siatkami na ryby i haczykami.  W niektórych miejscach widniały zdjęcia rybaków z swymi zdobyczami i marynarzy w zniszczonych ramkach. Stoliki były brudne i zaniedbane podobnie jak cały lokal. Nie jestem jakoś szczególnie wymagająca co do wystroju wnętrz, ale tu nie specjalnie mi się podobało. Już chciałam usiąść przy jednym z mniej obskurnych stolików gdy Oliver powiedział:
- Chcesz tutaj zostać? Na serio?? Myślałem że chcesz się czegoś dowiedzieć??
- Do jasnej… Tak Kolumbie chcę się czegoś dowidzieć… Powiesz mi to w końcu czy nie ?- odpowiedziałam.
-Wolałbym ci pokazać… Chodź za mną…
Odrzekł i udał się w głąb baru. Tam były drzwi, których wcześniej tu nie widziałam, otworzył je i zszedł po stromych marmurowych schodach na dół. Już na piątym stopniu usłyszałam muzykę… Imagine Dragons… Hmmm może mi się tu jednak spodoba… Schody nie były długie ale to co zobaczyłam na ich końcu naprawdę mi się spodobało… Oliver zaprowadził mnie do pięknej piwnicy z której zrobiono mały klub dla góra 30 osób. Tutaj było 10 razy lepiej niż w starym rybackim barze… Chociaż klub miał nowoczesne stalowe elementy to jego ściany pozostały stare i zniszczone… jednak zniszczone w dobrym znaczeniu… DJ miał podest i pełny sprzęt nagłaśniający więc It’s time, Monster, On top of the World i inne piosenki Dragonsów słychać było wspaniale. W klubie przebywało z 15 osób tańczących lub kołyszących się w rytm muzyki.
- O mój Boże!! Tu jest wspaniale!! Ale dlaczego takie miejsce nie ma żadnego neonu, reklamy tylko zwykłe wejście na tyłach opuszczonego baru dla rybaków?- zapytałam zafascynowana.
- Bo to miejsce tylko dla wtajemniczonych… Dlatego tutaj dowiesz się wszystkiego… Jeśli nie chcesz żebym to ja ci powiedział…- odpowiedział z zawodem i smutną minką.
-Jeżeli powiesz mi wszystko i prawdę to chcę.
Rozweselił się i poprowadził przez korytarz gdzie muzyka coraz bardziej cichła. Gdy już w ogóle nic nie słyszałam oprócz naszych kroków doszliśmy do następnych drzwi tym razem za nimi był przestronny pokój z małym barem, kanapą i stolikiem. Na podłodze widniały czarne panele a ściany przyozdobiono czarnymi naklejkami na farbie koloru kawy z mlekiem. Usiedliśmy na szarej kanapie a ja próbowałam opanować drżenie ciała. Nie wiem czemu tak się czułam ale jedno wiem na pewno… Oliver usiadł za blisko…
   -Mam nadzieję że mi uwierzysz bo ta sprawa dotyczy również ciebie… Dlatego cię dzisiaj zaczepiłem w szkole. Może zacznę od początku, wiem że pewnie uznasz to za nieprawdopodobne ale niektóre rzeczy w które nie chcemy wierzyć mają miejsce naprawdę. Otóż taką „rzeczą” jest istnienie aniołów, archaniołów i nieba…- wydawał się dziwnie zakłopotany. Może myślał że mu nie wierzę… ale wierzyłam. W moim 17-letnim życiu zdarzyło się tak wiele rzeczy nieprawdopodobnych, że można by było napisać o nich książkę. Nad istnieniem nieba nigdy się nie zastanawiałam, ale skoro widziałam duchy w naszym starym mieszkaniu to czemu nie…
   - Gdy anioł w jakiś sposób zawini w niebie, na przykład łamiąc ustalone i między nami żelazne oraz czepiające się wszystkiego reguły… Zostaje wydalony z nieba. Archaniołowie odrywają mu skrzydła i zrzucają na ziemię, ale jedno pióro zawsze zostaje u nich… To wyjaśnię ci za chwilę… Potem tego anioła, nazywa się Upadłym Aniołem… Takim aniołem jestem ja…
   - Okey… Chyba ci archaniołowie nie są zbyt przyjemnie nastawieni. Ale jaki jest mój wpływ na tą sprawę? Bo mówiłeś  na początku że to co chcesz mi powiedzieć dotyczy również mnie…
   - Tak… Pewni Upadli Aniołowie by zemścić się na niebu i archaniołach wiążą się z ludzmi z którymi czaaasami mają dzieci… Ponieważ one są w połowie Aniołami mają wielką siłę i także są nieśmiertelne… Ich nazywamy Nefilami. To właśnie nich dotyczy sprawa o której ci mówiłem. Upadli Aniołowi nie czują nic fizycznie więc na okres żydowskiego miesiąca cheszewan  przejmują ciało swojego nefilskiego wasala… przez ten czas mogą czuć i bardzo sobie używają z tego powodu… Dlatego Nefilowie chcą się na nas zemścić. Szajka królująca w rządzie nefilskim opracowała pewien plan dzięki któremu mogą się nas pozbyć na zawsze. Jak ci mówiłem w niebie są przechowywane nasze pióra. Gdyby któryś Nefil za pomocą archanioła dostał się do nieba i skradł pióra a następnie spalił, zostalibyśmy zamknięci w piekle na wieczność. Do tego nie chcemy dopuścić… Ale to tylko pierwsza sprawa… Gdyby Nefilom jednak się nie udało to i tak rozpocznie się wojna między aniołami a Nefilami… Wojna która dla obu stron może okazać się katastrofą…  Twój wpływ na tą sprawę jest taki… Jesteś w ogromnym niebezpieczeństwie. Niektórzy Aniołowie mogli już dowiedzieć się o sprawie więc na pewno sądzą że jesteś w to zamieszana…
- Ale dlaczego?! Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym nawet nie wiedziałam że istnieje ktoś taki jak Nefilowie!!
- Wiem Alexia… wiem to dobrze bo wcześniej cię obserwowałem, jednak jest inny powód… Twoja matka zginęła gdy miałaś 4 lata?
- Tak… a co to ma wspól…- nie dał mi dokończyć

- Ona wcale nie zginęła… Roxanne Milles stoi na czele Szajki Nefilów.