piątek, 27 grudnia 2013

Josh Hutcherson


Hejka. Chciałabym wam przedstawić jednego z moich ulubionych aktorów, oczywiście z obsady The Hunger Games :). A jest nim niesamowity, wspaniały Josh Hutcherson!!!


Dla niewiedzących mogę powiedzieć że gra tam głównego bohatera czyli Peetę Mellarka. Ma 21 lat i pochodzi z USA. Pomimo niskiego wzrostu ( 1,67 m) jest wg mnie bardzo przystojny :D Mam nadzieję że podzielacie moje zdanie... A teraz parę zdjęć...



Chains up smiles on :)



Opowiadanie cz. 3

Rozdział 3
 Jechałam w nieokreślonym kierunku. Po około 2 godzinach zobaczyłam las… miejsce gdzie wreszcie mogłam się uspokoić. Ciągle dręczyło mnie skąd Oliver tyle o mnie wiedział. Byłam pewna że nigdy go nie spotkałam, nawet przelotnie. Miał charakterystyczną urodę i na pewno bym go zapamiętała. Niepokoiła mnie też moje zachowanie przy nim. Stałam się uległa i nie miałam silnej woli… Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Zaparkowałam na polanie i weszłam w głąb lasu. Drzewa były tu niesamowicie zielone i wszędzie panował spokój. Przysiadłam przy jednym z drzew by rozkoszować się tą chwilą. Mech był bardzo miękki, a ja taka zmęczona.  W końcu poddałam się, położyłam na ciepłej ziemi i momentalnie usnęłam. Nazwanie mojego snu dziwnym nie oddaje go w pełni. Był przerażający, ale budził nadzieję że wreszcie się czegoś dowiem. W lesie zobaczyłam cień zmierzający w moim kierunku. Był to cień dziewczyny… dosyć dziwnej dziewczyny… Gdy podeszła bliżej wreszcie ją zobaczyłam. Miała długie blond włosy spływające na ramionach i jasną karnację. Była ubrana w ciemne jeansy, czarną kurtkę jeansową pod którą widniał czarny top. Na nogach miała czarne tenisówki. Zbliżała się do mnie i cały czas patrzyła w moją stronę. Kiedy wreszcie dotarła do dębu przy którym leżałam, ukucnęła i delikatnie dotknęła mojej zziębniętej skóry. Pod jej dotykiem od razu się obudziłam i zaczełam masować obolałą rękę. Poczułam jakby tysiące igieł wbijające się w moją skórę… Nie było to miłe uczucie. Od razu się podniosłam przestraszona i z zamiarem ucieczki… Jednak nieznajoma przewidziała moje zachowanie i przytrzymała za nadgarstek… Tym razem nie poczułam bólu ale zachętę by zbliżyć się do niej.
- Poczekaj, proszę…- powiedziała błagalnie. Miała miły głos ale kryło się w nim coś jeszcze… jednak nie chciałam dociekać co.
- Wiem że mnie nie znasz i pewnie chcesz uciec ale powinnaś coś wiedzieć. Chłopak, którego dzisiaj spotkałaś nie bez powodu wiedział o tobie tyle. Na świecie dzieją się dziwne rzeczy i to od wielu pokoleń. Domyślam się że chcesz się z nim dzisiaj spotkać i nie będę ci tego zabraniać, ale musisz być ostrożna. Znam Olivera i jego charakter aż za dobrze… Nie wiem jakie są teraz jego zamiary, ale będę starała się je poznać i ochraniać ciebie. Na ten moment jednak proszę cię o ostrożność.  Mamy mało czasu. Posłuchaj po przebudzeniu od razu biegnij do auta i jedź do domu… Jeśli chcesz spotkaj się z Valdezem ale zachowaj dystans i nie daj się zwieść.
- Czemu mnie przed nim przestrzegasz? – zapytałam
- Słuchaj, Oliver był moim przyjacielem przez długi czas lecz ostatnio straciłam z nim kontakt. Nie wiem co planuje i boję się że jest pod czyimś wpływem. Więcej wytłumaczę ci na jawie… a tak w ogule to proszę spotkajmy się w środę na plaży niedaleko Old Port District około 17… -odrzekła.
- Kim jesteś?- zapytałam po raz ostatni.
- Nazywam się Margaret Montez. I mam nadzieję że jeszcze się zobaczymy.- powiedziała na koniec, po czym zniknęła.
 Obudziłam się w tym samym miejscu mniej więcej pół godziny później. Rozejrzałam się dookoła ale niegdzie nie zobaczyłam choćby śladu Margaret. Nie było nawet śladów stóp w miękkim mchu. Nie wiedziałam czy ona kiedykolwiek istniała, czy była tylko wytworem mojej wyobraźni. Ale nie sądzę by mój umysł mógł wytworzyć tak realistyczny obraz nieznajomej. Podniosłam się i zrobiłam to co mi kazała… Wsiadłam do Skody i jechałam ponad 120 km/h do domu. Była dopiero 17 więc miałam jeszcze trochę czasu. Na szczęście tata wyjechał na 5 dni i nie musiałam się tłumaczyć. Nie była mi teraz potrzebna kolejna „mówka ojcowska”. Podczas jazdy zastanawiałam się czy iść do Subway… do Olivera. Przerażało mnie to co powiedziała Margaret ale musiałam się czegoś dowiedzieć, a miałam wrażenie że tam dowiem się o wiele więcej. Nigdy nie udawało mi się przemyśleć moich decyzji. Najlepiej decydowałam na gorąco… w pośpiechu. Wtedy wybierałam najlepsze drogi.
 Pod domem, już wiedziałam co robić. Zaparkowałam na trawniku i biegiem wbiegłam do swojego pokoju. Przebrałam się i już gotowa wsiadłam do auta. Dopiero tam mogłam odsapnąć. Chociaż miałam  zbyt mało czasu na odpoczynek… Subway jest oddalone o przeszło 15 km a ja  miałam tylko 20 minut. Wrzuciłam bieg i pojechałam. Tym razem starałam się przestrzegać dozwolonej prędkości, ale na cichych szosach cieszyłam się że mam sportowe auto. Pod bar dojechałam o 19:10… nie zależało mi na dobrym wrażeniu na Olivierze, bo jego opinię miałam gdzieś, tylko na informacjach jakie mogłam otrzymać od niego. Gdy weszłam zobaczyłam w barze tylko 3 klientów, ale żaden z nich nie był Valdezem. Usiadłam więc przy jednym ze stolików. Czekałam, ale on się nie zjawiał. W końcu podeszłam do lady i zamówiłam colę. „ Jeśli nie zjawi się za 10 minut, wychodzę.” – mówiłam do siebie. Niestety nie musiałam długo czekać. Gdy odwróciłam się do stolika, on już tam był. „ Dziwne… przecież nie słyszałam otwierających się drzwi…” Wyrzuciłam z głowy myśl o tym że przeleciał przez szybę albo zmaterializował się już przy stoliku.     Nie chciałam zaśmiecać umysłu, gdy miałam go wypełnić nowymi wiadomościami.
Zdziwiona, podeszłam do niego:
- Cześć Skarbie. – powiedział z szyderczym uśmiechem.
-Skarbie? Sorry ale nie jestem dla ciebie żadnym skarbem!- odpowiedziałam coraz bardziej wzburzona.
- Skoro przyszłaś… to dla mnie jesteś.
Dobra. Muszę załatwić tą sprawę teraz bo wybuchnę od jego arogancji.
-Słuchaj, przyszłam tu w tylko jednym celu… Chcę żebyś mi powiedział skąd wiesz o mnie tyle. Bo na pewno nie widziałam cię wcześniej.
- Hmmmm… aż tak cię to interesuje? Ale skoro chcesz to proszę bardzo… Interesujesz mnie już od pewnego czasu, Lexie… Więcej nie powiem. – odrzekł tajemniczo.
- Ale czemu się mną interesujesz? Co ja do cholery zrobiłam, żebym teraz miała takie dziwne życie?!
- Spokojnie Skarbie… Czy jak mnie po raz pierwszy spotkałaś to już twoje życie się zepsuło czy wcześniej?
-Zepsuło się gdy zniknęła mama…- powiedziałam, w sumie do siebie. – Ale nie będę ci się z niczego zwierzać… Powiedz mi proszę dlaczego chciałeś żebym tu przyszła?
-Bo mi się podobasz.- powiedział niby szarmancko.
- Nie owijaj w bawełnę… wiem że musi być inny powód- postanowiłam wyłożyć cięższe działo.
- Posłuchaj, czy mógłbyś powiedzieć mi chociaż kawałeczek prawdy? Odwdzięczę ci się…- zagadałam kokieteryjnie.
-Ooo… miła zachęta… ale zanim ci cokolwiek powiem to ustalimy warunki naszej zabawy… Ja powiem ci skąd wiem o tobie tak dużo a ty pójdziesz ze mną w piątek na imprezę… w Voice. Zgadzasz się?- powiedział.
Nie… po co wkopuje się w to bagno… ale ja muszę wiedzieć... i muszę zrobić coś, czego nigdy bym nie zrobiła. Słyszałam że w Voice są najlepsze i najostrzejsze imprezy w całym stanie. To naprawdę mnie odstraszało. Ale…
- Zgadzam się.

środa, 25 grudnia 2013

Opowiadanie cz. 2

Rozdział 2
     Moje pierwsze wrażenie na widok korytarza: WOW... Szkoła była piękna. Nie był to wielki betonowy moloch, ale liceum z duszą, starymi ale pięknymi szafkami, wysokim sufitem i drewnianym stropem. Większość uczniów mocno odznaczała się od Benettona. Byli ubrani w kolorowe, obcisłe w większości ubrania, nie pasowali tu zupełnie. Obok mojej szafki było wielkie okno z widokiem na mały lasek, a od zawsze jestem związana z naturą i jej pięknem. Gdy szłyśmy do klasy z Tashą, dołączyła do nas jej najbliższa przyjaciółka . Natalie Lerman to drobna dziewczyna o orzechowym, długich włosach oraz niebieskich oczach.  Była ubrana w ciemne jeansy, granatowe baleriny i niebieską koszulę w kratę. Tasha przedstawiła nas sobie, a potem zaczęła kłócić się z Nat o nowego chłopaka- Sama Odaira. Podobno jest on oniemiająco przystojny i zgrabny. Ma wspaniałe błękitne oczy i zabójczy uśmiech. Sama nie widziałam go jeszcze, ale nie był w moim typie. W sumie to jeszcze nie spotkałam chłopaka który by mnie zauroczył. Wszyscy byli płytcy, zadufani w sobie. Nie znalazłam tego jedynego i na razie nie miałam zamiaru szukać. 
 - Skąd przyjechałaś, Alexia?-głos Nat wyrwał mnie z zamyślenia.
 - Z San Francisco... - dziewczyny wydały pomruk niezadowolenia.
 - Wiesz co, lepiej nikomu o tym nie mów- odpowiedziała Natasha.
 - Dlaczego? Co jest nie tak z SF?? - odpowiedziałam rozdrażniona. Nigdy nie lubiłam gdy ktoś obrażał moje ukochane miasto.
 - Ma to związek z pewną historią, która zdarzyła się całkiem niedawno... Do naszej szkoły przyszła z pozoru normalna dziewczyna, jednak z nikim nie rozmawiała. Wszyscy sądzili że jest po prostu nieśmiała ale nikt nigdy nie dowiedział się prawdy. Jedyną osobą, którą darzyła zaufaniem był Leo Micey. Chodził do szkoły już od roku i był najpopularniejszym chłopakiem w Bennett High. Jednak po poznaniu Lacey Shay, odsunął się od swojej świty. Razem rozmawiali, spotykali się, ale nigdy nie dopuszczali nikogo do siebie. Kiedy na początku maja Leo miał wypadek samochodowy w którym zmarł, Lacey stała się mroczna i agresywna. Gdy ktokolwiek coś do niej powiedział, wrzeszczała i wyzywała go. Parę dni przed końcem roku Ariana Hancock, którą miałaś przyjemność poznać rano, zaczęła się z nią zaciekle kłócić. Lacey wydzierała się na nią, nazywała w różny bluźnierski sposób. Nagle wokół niej pojawiła się niebieska poświata. Wyglądała na zaskoczoną i przerażoną. Poświata całkowicie ją pochłonęła i została po niej tylko przepastna dziura w asfalcie.
Byłam zdumiona i przestraszona. W podobny sposób podobno zginęła moja matka... Jednak nigdy nie dowiedziałam się czy te pogłoski to prawda. Nie odezwałam się już więcej. Tasha i Nat podobnie. Ta historia odebrała nam mowę. Gdy zadzwonił dzwonek weszłyśmy do sali historycznej. Wszystkie miejsca były zajęte, oprócz jednego. Usiadłam z pewnym chłopakiem... chyba według innych wątpliwej moralności.
 Miał krótkie zmierzwione, brązowe włosy. Delikatnie zbrązowiałą cerę ale nie przesuszoną. Był raczej wysoki, około 1,90 m. Ubrany w czarne Levi'sy, ciemnoszarą bluzę i czarny t-shirt mógł niektórych odstraszać, jednak coś mnie do niego przyciągało. Jednak najbardziej niesamowite były jego niebieskie oczy... Gdy choć raz na nie spojrzałam nie mogłam oderwać wzroku. Były też nieco straszne, zdawały się pożerać mnie wzrokiem. Ale ja się go nie bałam. 
 Jak się okazało pan Smiths miał obsesję na punkcie pracy zespołowej. Uważał że trzeba się zintegrować by lepiej się uczyć. Od Natalie dowiedziałam się że kiedyś studiował psychologię ale nigdzie nie mógł znaleźć pracy więc zatrudnił się w Bennettonie jako historyk. 
- Ponieważ rozmawiamy teraz o wojnie secesyjnej, waszym zadaniem jest w parach przygotować argumenty za Lincolnem i za sprawą Konfederacji. Przypominam że pracę muszą bezwzględnie wykonać dwie osoby. Będę to osobiście sprawdzał.- powiedział złośliwie.
"No super. Ciekawe czy mój kolega z ławki będzie chciał współpracować... Bo raczej wątpię" Gdy nauczyciel mówił chłopak cały czas się na  mnie patrzył... Zaczynało mnie to niepokoić.
- No więc...- zaczęłam.
- Co robisz dziś wieczorem?- zapytał z szelmowskim uśmiechem.
Zatkało mnie. Znamy się od 5 minut a on śmie mnie zapraszać na randkę?! Jednak jego głos... Był ciepły i głęboki... Aż chciało mu się ulec... Ale przecież to jest chore!! Co się ze mną dzieje?
- Słucham!! Może zajelibyśmy się pracą? To chyba nie jest czas i miejsce żeby mnie gdziekolwiek zapraszać bo wcale się nie znamy!
- Na pewno?- zapytał arogancko
- Tak
- Dobrze więc może ci powiem co o tobie wiem... Nazywasz się Alexia Milles i przyjechałaś z San Francisco. Twój ulubiony gatunek muzyczny to Rock i Pop... Uwielbiasz czytać i często zatracasz się w książkach...hmmm co jeszcze?
Cholera... o co tu w ogule tu chodzi... Nigdy wcześniej nie spotkałam tego chłopaka, ale przecież...
- Ale podobno jesteś tu nowy... Skąd wiesz o mnie tyle?
- Wiem wiele rzeczy Alex...- odpowiedział tajemniczo.
Byłam całkowicie zdumiona... Nie zrobiliśmy nic podczas tej lekcji, ale p. Smiths powiedział nam kiedy zadzwonił dzwonek że tą pracę będziemy robić jeszcze kilka lekcji. Spakowałam więc ksiązkę do torby i starałam się szybko wyjść z sali ale mój nowy kolega złapał mnie za łokieć.
- Pamiętaj że moja propozycja jest aktualna. Będę o 19 w Subway'u. Mam nadzieję że przyjdziesz.- powiedział.
- Słuchaj.... a w ogule to jak ty się nazywasz?
- Oliver... Oliver Valdez...
Wyszarpałam rękę z jego mocnego uścisku i czym prędzej oddaliłam się. Na korytarzu zobaczyłam Natalie rozmawiającą z Samem Odairem... nie chciałam im przeszkadzać, więc wyszłam ze szkoły. Musiałam przemyśleć cały dzisiejszy, dziwny dzień...

niedziela, 15 grudnia 2013

 Hejka. Mam dla was pewną niespodziankę z której utrzymaniem nie wiem czy sobie poradzę... Otóż w starych plikach znalazłam pierwszy rozdział mojego drugiego opowiadania... Mam nadzieję że poradzę sobie z pisaniem dwóch opowiadań naraz ale sądzę że tak... A więc przedstawiam historię Alexis Blight!!
   
 Rozdział 1


Był zimny, czerwcowy poranek… dzień Dożynek… dzień w którym wszystko może się zmienić dla wielu rodzin… w którym młodzi ludzie zostaną wysłani na pewną śmierć tylko po to by utrzymać Brytanię w ryzach… to chyba najbardziej znienawidzony dzień na świecie.

Poprzednie „dożynkowe dni” były dla mnie całkiem znośne, a to dlatego ze żadne z mojego rodzeństwa nie mogło zostać wybrane. Teraz  Amelie skończyła 12 lat i musi brać udział w tym „Wielkim, wielkim dniu”. Nasi rodzice zmarli gdy miałam zaledwie 13 lat i na moje niewielkie barki spadł obowiązek wykarmienia dwójki młodszego rodzeństwa. W tym okresie dziękowałam Bogu że babcia zawczasu nauczyła mnie posługiwać się łukiem i mieczem, dzięki czemu byłam dobrym łowcą. Helen Tanner była niesamowicie niezależną kobietą i od kiedy pamiętam chciałam być taka jak ona. Oprócz niesamowitego instynktu łowcy, posiadała opiekuńczość i potrafiła kochać jak nikt inny na świecie. Zawsze zajmowała się mną i Amelie gdy rodzice pracowali na nasze utrzymanie. Dziadka nigdy nie poznałam… Słyszałam nie raz że był okropnie zdolnym wojownikiem , lecz pewnego dnia słuch o nim zaginął… bardzo chciałabym go poznać ale wątpię by po tylu latach od jego zaginięcia było to możliwe… Babcia nauczyła mnie wszystkiego, od łowów przez przygotowywanie jedzenia po zajmowanie się dziećmi. Po każdej lekcji robiła mi test by sprawdzić czy wszystko zapamiętałam. Ale o to nie musiała się martwić, gdyż do dziś pamiętam każde słowo które wypłynęło z jej pełnych, różowych ust. Na łowy chodziłyśmy do Puszczy, przed którą stało elektryczne ogrodzenie. Helen nauczyła mnie jak obejść zabezpieczenia i bez problemu dostać się do lasu… nie było to bardzo skomplikowane.

Puszcza była jedynym miejscem, w którym od śmierci rodziców odczuwałam spokój. Szum wiatru, zwierzęta pasące się na niedalekiej polanie… to było coś co do mnie pasowało. Zieleń liści wprowadzała tu całkowitą harmonię i tylko tutaj nie przejmowałam się tym co będzie jutro. Po powrocie do hałaśliwego, pełnego tłumu miasta znowu bałam się o jutro i potrafiłam tylko kalkulować czy wystarczy nam jedzenia na następny tydzień… znałam tylko taką rzeczywistość i nie wyobrażałam sobie że gdzieś na świecie może być lepiej. Jednak może było takie miejsce, w którym głód, brud i ogólna bieda nie dokuczały tak bardzo jak w Crosstown i innych miastach podporządkowanych Londynowi i władzy królewskiej.

W ostatnich latach swojego życia, babcia opowiedziała mi historię o dziewczynie żyjącej za oceanem która rozpoczęła wielką rewolucję i doprowadziła do tego że w jej kraju nastąpiła demokracja. Każdy miał w bród jedzenia i nie martwił się o jutro. Nie było także Igrzysk… Wszystko stało się lepsze… Jednak  nie wiem czy ta historia była prawdą czy tylko głupią opowiastką, którą Helen chciała mnie wesprzeć na duchu po śmierci mamy i taty… i nigdy miałam się tego już nie dowiedzieć…

Ale wróćmy już do teraźniejszości… bo nie chce już myśleć o tej okropnej i cudownej przeszłości…

W Dożynki Amelie stała się bardzo nie spokojna. Chociaż dobrze wiedziałam iż ma tylko jeden wpis także się o nią bałam. Nie poradziłaby sobie na arenie. Ma silny charakter i jeśli chce potrafi przenosić góry, ale ma wątłe ciało i zachwianą równowagę… Zawodowcy pokonaliby ją od razu…

- Alex, a jeśli mnie wybiorą? – pyta zapłakana.

-Posłuchaj mnie. Masz tylko jeden wpis… Są bardzo małe szanse że zostaniesz wybrana… Tylko nie myśl że mówię tak aby cię pocieszyć i tak naprawdę w to nie wierzę. Jestem równie roztrzęsiona jak ty ale wiem że tak szybko cię nie wybiorą… Więc proszę bądź silna bo wiem że jesteś o wiele silniejsza ode mnie. – odpowiedziałam.

-Postaram się…

Neo Croze, był mężczyzną w wieku 30 lat. Jego wygląd był co najmniej cudaczny, choć nie raz słyszałam że w żądzącym nami Londynie można spotkać osoby z jeszcze bardziej barwną osobowością.  Miał długą twarz na której nie można było znaleźć żadnej niedoskonałości, wielkie zielone oczy i ognistą czuprynę przypominającą ogień w kominku. Był raczej delikatnej postury. Miał chude ciało i wątłe ręce ledwo trzymające mikrofon. Jednak mimo tak delikatnej sylwetki mówił głośno i dobitnie.

- Witam wszystkich na 80 Dożynkach!!! – powiedział z przesadnym entuzjazmem.

Potem zaczął tą swoją coroczną gadaninę o tym dlaczego jest dziś tak jak jest. O tym jak 80 lat temu ktoś mądry i odważny (przynajmniej dla mnie) zarządził w Anglii rewolucję, która niestety została w porę powstrzymana gdyż mogłaby zniszczyć ten dzisiejszy „cudowny” świat. Dla Neo i innych londyńczyków ten świat był oczywiście cudowny gdyż mieli wszystkiego pod dostatkiem. Po tej przemowie zaczęło się losowanie.

-A więc dziewczynki zaczynają! – rozbrzmiał jego głos po całym mieście.

Powoli wyłowił nazwisko jednej z Wybranych, otworzył kopertę i…

- Alexis Tanner!!!

środa, 11 grudnia 2013

Opowiadanie cz.1

Przedstawiam pierwszy rozdział mojego opowiadania ( a bardziej książki :D) inspirowanego sagą Szeptem.

Ciepły, wrześniowy poranek. Słońce góruje na niebie i w Portland obwieszcza piękną pogodę. Dla wielu osób byłby to wspaniały dzień, ale nie dla mnie. Wiedziałam że, po tym samotnym lecie, w którym moimi jedynymi przyjaciółmi były książki, musi nadejść czas liceum. Przez przeprowadzkę jesień w Bennett High, nie miała być ciekawa. Gdy jeszcze mieszkałam z tatą w San Francisco, miałam jako takich znajomych, jednak nie mogę powiedzieć że za nimi tęsknię. Bardziej tęsknię za naszym mieszkaniem na czwartym piętrze z widokiem na piękny park i staw. Z zadumy wyrwał mnie głos taty:
- Alexia, schodź na dół, bo nie zdążysz do szkoły nawet jakbyś miała do dyspozycji samolot!
- Już schodzę!- odkrzyknęłam.
W pośpiechu wyjęłam z szafy brązowy sweter, baleriny i moje ulubione rurki. Czekoladowe włosy zaplotłam w warkocz i poszłam do kuchni. Już w korytarzu poczułam jajecznicę i świeżo zaparzone cappuccino.
- Chyba wiesz że po takim śniadaniu wybuchnę?
- Być może, ale nie umrzesz z głodu.- odrzekł zabawnym tonem.
Jack Milles to wysoki, szczupły czterdziestolatek o piwnych oczach. Ma jasną cerę, ale i tak wygląda jak najprzystojniejszy kowboj, jakiego kiedykolwiek widziałam. A wszystko przez średnio długie, zmierzwione blond włosy, których każdy kosmyk zdaje się uciekać w inną stronę. Jednak bardziej od wyglądu podziwiam jego charakter. Jest troskliwy, uprzejmy i ma niesamowite poczucie humoru. Dziwię się, że dotąd żadna kobieta się nim nie zainteresowała. Chociaż pewnie to on tworzy wokół siebie mur, bo ciągle leczy złamane serce po mojej matce. Nie pamiętam jej w ogóle, ponieważ odeszła gdy miałam 3 lata.
- Jest naprawdę przepyszna...- zachwycałam się jego śniadaniem.
- Wiem mówisz to ciągle od 13 lat.- odpowiedział ze śmiechem na ustach.
   Po śniadaniu czym prędzej wsiadłam do mojej Skody i pojechałam do szkoły. Przed Benettonem
dostałam dziwnej tremy. Stanęłam jak wryta i nie mogłam się poruszyć. Jednak zebralam się i zaczęłam iść szybko w stronę wejścia. Niestety nie udało mi się wejść niezauważoną... Na schodach potrąciłam dziewczynę. Na moje nieszczęście jedną z tych super popularnych. Blond grzywka na całą twarz, legginsy w panterkę, buty na obcasie, sztuczna opalenizna... Że też musiałam wpaść na kogoś takiego!!
- Co?! Za kogo ty się uważasz?! Patrz jak łazisz sieroto! Jak śmiałaś mnie pchnąć ty ofiaro losu!!- wrzeszczała na cały parking
- Sorry ale nie mogłam cię ominąć w takim tłumie jaki sterczy wokół ciebie...- jednak nie dała mi dokończyć
- Ja przynajmniej mam jakiś znajomych i wielbicieli a ty nie! Bo niby kto chciałby znać taką idiotkę?!- jej "przyjaciele" zaczeli się śmiać.
Jej słowa coraz bardziej mnie wkurzały. No spoko popchnęłam ją i miała prawo być na mnie trochę zła... Ale nie aż tak! Co za parszywa jędza!
- Jedyną idiotką tutaj jesteś ty jeśli wierzysz że to są twoi prawdziwi przyjaciele... Nie życzę sobie byś w ten sposób mnie wyzywała tylko dlatego że ty jesteś tak bogata że kręci się wokół ciebie wianuszek wielbicieli i fałszywych przyjaciółek. Szczerze wolę nie mieć żadnych niż zniżyć się do takiego poziomu.- odszczeknęłam.
- Ty su.....
- Ej odwal się łaskawie od niej Ariana!!- usłyszałam i odwróciłam się. Za nami stała dziewczyna mniej więcej w moim wieku. Miała brązowe włosy związane w ciasną kitkę. Była ubrana w jeansy, czarny top i czarną bluzę a na nogach miała glany. Poznałam że nie warto jej mieć za wroga.
- Taak?! Bo co mi zrobisz Claflin?? Naślesz na mnie swoich przyjaciół??!!
Ale po jej minie widać było że trochę się jej bała.
- Jeszcze zobaczysz nowa!! Zniszczę cię!!- powiedziała i weszła do szkoły razem ze świtą.
- Wszystko OK? Wiem że teraz będziesz miała przekichane ale dobrze że wreszcie ktoś jej tak nagadał jak ty przed chwilą... Może wreszcie przestanie być tak wkurzająca... Chociaż wątpię by taka jedna kłótnia coś zdziałała... Nasza Ariana to prawdziwa kość niezgody, spory i kłótnie to jej żywioł.- mówiła moja wybawicielka
- Dzięki...?- nie wiedziałam jak ją nazwać. Bo na pewno nie Claflin.
- Natasha. A właściwie Natasha Claflin ale możesz mi mówić Tasha. A ty?
- Alexia. Alexia Milles- odpowiedziałam
- Mogę ci mówić Lexie?- spytała.
- Jasne. Nie ma problemu.- powiedziałam pogodnie bo chyba wreszcie zyskałam przyjaciółkę.
I razem weszłyśmy do Benettona.
                                                                --Nora

wtorek, 10 grudnia 2013

Igrzyska Śmierci

Moją największą pasją jest czytanie różnych książek. Od  Przeminęło z wiatrem do Zemsty... A pomiędzy nimi jest jedna z moich ulubionych powieści czyli trylogia Suzanne Collins pt. Igrzyska Śmierci.
Dla Laików opowiem mniej więcej o czym opowiada ta wspaniała trylogia. Jest to historia 16-letniej Katniss Everdeen która żyje w Panem, mieście powstałym na ruinach dawnych Stanów Zjednoczonych. Ich państwo jest podzielone na 12 dystryktów- im dalszy dystrykt tym większa bieda i korupcja- i stolicę czyli Kapitol.
Kapitol trzyma w garści wszystkie dystrykty, a aby zapobiegać zamieszkom i buntom wśród ich mieszkańców organizuje coroczne Głodowe Igrzyska, w których każdy dystrykt musi wytypować 1 kobietę i 1 chłopaka którzy stoczą bój na arenie w Kapitolu... Bo zwycięzca może być tylko jeden...
Mam nadzieję że co po niektórzy zaciekawili się i przeczytają te 3 książki bo naprawdę warto... Nie są to bezmyślne romansidła ale fascynujące powieści uczące jak świat i człowiek potrafi być okrutny...
--Nora
  
Nasz kochany Peeta Mellark.....
Chciałabym  mieć taki kalendarz....

Hej :)

Hejka. Witam was na moim nowym blogu I'm Your Guardian Angel. Jak może niektórzy się domyślili jego nazwa jest zaczerpnięta z książki pt. Szeptem którą szczerze kocham <3 Jednak posty tutaj dodawane mogą zainteresować też fanów np. Igrzysk Śmierci , Percy'ego Jacksona i innych powieści .... Będę też publikować opowiadania , które mam nadzieję przypadną wam do gustu. Wielkie dzięki za odwiedzenie mojego bloga i czekajcie na następny post!!! 
                                                                             --Nora