piątek, 31 stycznia 2014

Opowiadanie cz.7 :P

Od razu mówię że przepraszam za moją ostatnią nieobecność. Ale nie miałam głowy do tego wszystkiego, a zwłaszcza do bloga. Teraz wstawiam wam kolejną część przygód Alexii Milles ( fajnie to brzmi XD ) i mam nadzieję że wam się spodoba :).
 Rozdział 7
Obudziłam się gwałtownie, chociaż właściwie to zlana potem zerwałam z łóżka. Mój mózg był zszokowany i przerażony ale mimo to pracował na pełnych obrotach. Upadli aniołowie... szukają mnie... i wiedzą że jestem w Portland. Teraz wystarczą dni by mnie znaleźli. Jednak jednego byłam pewna... nie odnieśliby tym zamierzonego skutku. Moja matka nie porzuciłaby tak wielkiej idei zawładnięcia nad Upadłymi, dla mnie i taty. Już raz nas zostawiła i z pewnością zrobiłaby to ponownie. Nie miała żadnych skrupułów i była egoistką. Chociaż byłam wtedy mała pamiętam że rzadko widywałam matkę. Tata tłumaczył jej nieobecność pracą i innymi bzdurnymi sprawami, ale nawet gdy była z nami nie chciała być przy mnie. Patrzyła na mnie jak na coś czego ceny jeszcze nie zna... ale chciałaby się jej dowiedzieć. Może zawsze miała co do mnie jakieś plany. Na przykład wysłania mnie na ofiarę do Upadłych. Więc teraz miała taką szansę. Jedynym plusem tej sprawy było to, że nie znajdą taty. Nawet gdyby mną się już zajeli, to on wróci gdy będzie już prawdopodobnie po wszystkim i może uda mi się go uratować...mam nadzieję.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę że jest godzina 3:00 w środę... to dzisiaj mam się spotkać z Margaret. Tylko co ja mam jej powiedzieć?? Że Oliver nie jest wcale taki zły i że Upadli Aniołowie chcą mnie zabić?? Ale czy mogłam w ogóle jej ufać? Na to ostatnie pytanie nie chciałam znać odpowiedzi. Mimo wczesnej pory nie mogłam zasnąć. Zbyt dużo myśli kłębiło się w mojej głowie. Zbyt dużo było problemów i niedomówień. Zbyt wiele uczuć, co do których nie byłam pewna czy je chcę. Wszystkiego zbyt dużo tylko za mało odpowiedzi i pomocy. Gdyby była osoba która mogłaby mi z tym pomóc. Na pewno nie chcę w to mieszać Tashy i Nat... Mają własne problemy a ja nie chcę ich narażać. I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę że jest taka osoba, która mogłaby mi pomóc. Jednak nie chciałam się nikomu przyznawać, zwłaszcza sobie, co czułam gdy słyszałam jej imię... Oliver Valdez... On jedyny zamieszany w tą sprawę był po mojej stronie. Tylko ja bałam się przyjąć od niego tę pomoc. Bałam się uczuć które we mnie były. Bałam się pożądania i sympatii jaką zaczęłam go obdarzać. Po tym wieczorze już całkiem nie wiedziałam co do niego czuję. Niechęć i dezaptobatę?? Czy sympatię?? Tego wszystkiego było już za dużo. Koniec z tym całym rozmyślaniem. Następne cztery godziny minęły mi na gorliwej nauce i bezmyślnym oglądaniu filmów. Nie chciałam myśleć. Nie chciałam znów wpaść w sidła problemów i... miłości. Ale tego dnia było to niemożliwe.
O siódmej, po szybkim śniadaniu, wypadłam z domu i pojechałam pod Subway'a po moje auto i kawę. Adrenalina zaczynała opadać tak samo jak moje powieki. Dojechałam pod Bennettona i bez słowa weszłam do klasy, przelotnie witając się z Natalie i Natashą. Nie miałam dzisiaj ochoty na ich kłótnie o Sama Odaira. To było ponad moje siły. Usiadłam w ławce czekając na „wyczekaną” lekcję historii. Po wczorajszym wieczorze nie chciałam widzieć Olivera. Nie chciałam widzieć nic co niewyjaśnialne czy nadprzyrodzone. Po prostu nic. Jednak on musiał przyjść. Musiał usiąść obok mnie i patrzeć się na mnie z arogancją. Po prostu musiał. Bez tego jego dzień byłby nieudany.
- Hej, Alexia. Jak ci minął wieczór? W sensie później bo do pewnego momentu wiem.- powiedział szelmowsko.
- Hej. - odparłam niechętnie.- Nie działo się nic ciekawego, ale chyba nie powinno cię to obchodzić?
- Naprawdę? Ja uważam inaczej.- odpowiedział.
- Jak? O co ci w ogóle chodzi?- odpowiedziałam z niepokojem co zaraz usłyszę.
- Chcę po prostu wiedzieć co robi moja dziewczyna.- odrzekł ze stoickim spokojem.
„-Słucham?!” mówił mój mózg i moja mina. Chociaż w sumie to nie było takie złe, wreszcie mogłam go rozgryźć. Ale żeby od razu dziewczyna?! Nie wiedząc co powiedzieć odparłam krótkie „aha” i odwróciłam wzrok. Oliver nie miał czasu na kolejne wiadomości, bo zadźwięczał dzwonek a do klasy wszedł dziarskim krokiem Pan Smiths. Lekcja przeminęła mi w parę minut, bo przez cały czas siedziałam zamyślona tym wszystkim. Uciekłam do najbardziej niezbadanej krainy, mojego mózgu, od którego chciałam się odizolować. Szybko usłyszałam dzwonek na przerwę i wyleciałam na korytarz. Gdy pakowałam książki do szafki coś przykuło moją uwagę. A w sumie to ktoś. Natasha rozmawiająca z podekscytowaniem z jakimś przystojniakiem. Miał brązowe włosy, niebieskie oczy, lekką opaleniznę i piękny biały uśmiech. Jego sylwetka też nie była niczego sobie. Wysoki, dobrze zbudowany, muskularny, ale nie przypakowany. Na prawdę niczego sobie. Może nie był taki jak Oliver ale całkiem nieźle wyglądał. Okey ostatnie zdanie wyrzucamy. Nie mówię że Oliver mi się nie podoba ale nie chcę teraz myśleć o moim „chłopaku”. Po chwili koło mnie stanęła Tasha z wielkim uśmiechem na ustach w towarzystwie swojego „kolegi”. Chyba używam za dużo sarkazmu...
- Hej, Lexie! - zaczęła promiennie – chciałam ci przedstawić mojego znajomego to Finnick Eaton.
-Cześć Tasha. Cześć Finnick.- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Hejka... Lexie?? - powiedział Eaton.
- W sumie to Alexia ale możesz mi mówić Lexie.
- Finnick jest tutaj nowy i szuka kogoś, kto mógłby go oprowadzić. W sumie to szukał bo znalazłam się ja i chciałam się ciebie zapytać czy nie poszłabyś z nami?- mimo że powiedziała to miło, to jej mina mówiła: Proszę nie zgódź się! Proszę! Proszę! Proszę. Więc się nie zgodziłam. Na pewno chciała z nim pobyć trochę sama.
W porze lunchu znowu spotkałam Natashę, tym razem w towarzystwie Natalie. Wyglądały na troszkę złe.
- Słuchaj, czy to prawda że umawiasz się z Oliverem Valdezem? A jeśli tak to odbiło ci?!- powiedziała Tasha.
- Wygląda na to że tak i dlaczego?- odparłam.
-Dlaczego?! Dlatego że ten koleś jest niebezpieczny! Podobno kibluje już drugi rok. On cię sprowadzi na złą drogę!- odpowiedziała nerwowo Nat.
-On nie jest niebezpieczny i tak w ogóle to informacje tak szybko się rozchodzą? W końcu Valdez zaszczycił mnie wiadomością że jestem jego dziewczyną dopiero na historii.- odparłam znudzona tą rozmową. I tak nie wiedziały o nim połowy tego co ja. Na przykład że jest Upadłym aniołem.
-To on ci to powiedział? A na jakiej podstawie?- zapytała Nat.
-Na podstawie wczorajszego wieczoru.- palnęłam w zamyśleniu i od razu tego pożałowałam.
- A co się stało wczorajszego wieczoru? Całowałaś się z nim?!- powiedziały równocześnie.

Skinęłam głową. I w tym momencie zaczęłam tracić przytomność. Ostatnie co zdążyłam powiedzieć było: „Pomocy!”.

wtorek, 14 stycznia 2014

Opowiadanie cz.6

Rozdział 6
W normalnej sytuacji cieszyłabym się z szybkiego powrotu taty. Zazwyczaj wyjeżdża na długo, a tydzień to minimum. Jednak po tym jak Oliver mnie pocałował i po tym czego się dzisiaj dowiedziałam… Wolałabym żeby był daleko. Nie chciałam by stała mu się jakakolwiek krzywda. Strata ojca to coś… chociaż wolę o tym nawet nie myśleć. Tata był zmęczony i zdenerwowany, pewnie na lotnisku były jakieś problemy czy coś, albo… o nie… zobaczył Land Rovera na podjeździe! Miałam wielką nadzieję że Valdez zdążył odjechać ale to było jedną wielką niewiadomą. Postanowiłam nie poruszać tego tematu.
- Hej tato… Co jest jakieś problemy na lotnisku? Czy odwołali spotkanie w Denver? Może zrobić ci coś do jedzenia? Widzę że jesteś zmęczony, usiądź sobie i odpocznij.- zasypywałam go pytaniami i udawałam zatroskaną. To był mój pierwszy błąd… Już zaczął coś podejrzewać.
- Po pierwsze: nie, doleciałem spokojnie i nawet samolot nie miał opóźnień. Po drugie: tak, odwołali spotkanie bo szef Macintosh & Industries miał niegroźny wypadek samochodowy i nic mu się nie stało. Jednak ja musiałem wracać się z Denver do Portland i jeszcze czekać na następny samolot. A teraz ja zadam ci pytanie: Dlaczego gdy przyjechałem na podjeździe stał czarny Land Rover Freelander? Z tego co sobie przypominam to ty nie jeździsz Land Roverem…- „Szlag… a jednak zauważył…”. Podjęłam taką taktykę- kłam ale nie przesadź.
- Nie wiem czy przez to całe zamieszanie miałeś zwidy, bo na podjeździe nie stał żaden Land Rover.
- Dobrze, to może powiesz mi gdzie jest twoje auto.- zapytał.
- Moja Skoda Citigo stoi na parkingu przed Subway’em gdzie ją zostawiłam gdy pojechałyśmy z Natashą i Natalie do Tashy odrobić zadanie z historii. Nie chciałyśmy jechać na dwa auta więc postanowiłam zostawić Skodę przed Subway’em gdzie jutro rano pojadę autobusem- nie skłamałam, prawie… Bo to nie Nat i Tasha spędziły ze mną wieczór… tylko Oliver Valdez. Ojciec wydawał się przekonany więc uznałam sprawę za zakończoną i miałam nadzieję że nie będzie wracał do tego tematu.
- Alexia, posłuchaj… Nie poleciałem dzisiaj do Denver ale szef zdążył już umówić spotkanie na piątek w Londynie. Przez około 2 tygodnie będziesz musiała zostać sama. Przepraszam cię za to. Ale dzięki tej umowie nasza firma może się naprawdę wybić. Nie możemy przegapić takiej szansy.- powiedział smutny że musi mnie znowu zostawić.
„Dla mnie to i lepiej… dla ciebie też tato” powiedziałam w myślach. Dzięki temu mógł być bezpieczny chociaż przez 2 tygodnie.
- Spokojnie… przecież już zostawałam sama na taki czas. Poradzę sobie, w końcu za rok będę już pełnoletnia. Taka jest twoja praca.- odrzekłam ze smutnym uśmiechem. Nie był on całkowicie sztuczny…
Jack, nie powiedział już nic więcej tylko poszedł do kuchni gdzie przygotował nam zapiekanki, ale odmówiłam. Gdybym coś zjadła teraz, gdy mam motyle w brzuchu na pewno bym zwymiotowała. Poszłam do mojego pokoju. Już po wejściu coś przykuło moją uwagę. Kartka na biurku. Z wahaniem podeszłam do krzesła obrotowego, bojąc się tego co tam znajdę. Może to Upadli Aniołowie? Wdarli się do mojego pokoju i zostawili kartkę że nigdzie nie jestem bezpieczna jak w filmach akcji? Jednak prawda była 100x gorsza. Kiedy otworzyłam karteczkę zobaczyłam napisane czarnym atramentem:
                      „Nie zapomniałem o naszym zakładzie, skarbie. W piątek musisz iść ze
                      Mną do Voice. Nie próbuj się wymigiwać, bo i tak cię znajdę. Uwierz mi
                     Nie zapomnisz piątkowego wieczoru”
No tak… zakład. Szczerze to nie miałam najmniejszej ochoty iść z  Oliverem Valdez do Voice. Bałam się tego co może się tam dziać. Postanowiłam zapytać jutro Nat i Tashę o ten klub. Czy jest tak straszny jak go malują w necie. Jednak teraz nie miałam innego marzenia jak sen. Byłam tak wyczerpana całym dzisiejszym, szalonym dniem że zasnęła bym na stojąco. Po szybkim prysznicu, weszłam pod moją błękitną pościel i zamknęłam oczy. Ale nie było mi dane zasnąć….
We śnie byłam w opuszczonym budynku. Cały ceglany sufit pokrywały pajęczyny i kurz. Pomieszczenie przypominało starą salę produkcyjną, ale nie było tam żadnych sprzętów. Oprócz ścian, pajęczyn , kurzu nie było tam nic… Ten budynek wydawał mi się znajomy. Z cienia wyłoniła się postać rosłego i aż do granic wysportowanego mężczyzny. Był ubrany w biały t-shirt, ciemne jeansy i czarną skórzaną kurtkę. Był całkiem przystojny, ale nie w moim guście. Zresztą niewiele mężczyzn na tym świecie mi odpowiadało. Wyjątkiem był Oliver… W pomieszczeniu była jeszcze jedna osoba. Także mężczyzna, stał za mną więc na początku go nie zauważyłam. Był to młody chłopak, około 20 lat, szczupłej postury i zmierzwionych brązowych włosach. Patrzył na kulturystę z przerażeniem. Najwyraźniej  nie tylko mnie się on nie podobał.
- Wiesz gdzie ona jest? Miałeś się tego dowiedzieć bo inaczej wiesz co się stanie.- powiedział Pan Mięsień.
- Taaak… Roxanne Milles jest całkowicie nie wykrywalna ale znaleźliśmy jej córkę. Przeniosła się z San Francisco więc na początku było nam trudno ją znaleźć ale teraz wiemy że ukrywa się gdzieś w Portland. To tam musicie szukać. –odpowiedział chudy.
Przeraziłam się. To muszą być Upadłe Anioły. Teraz już wiedzą gdzie jestem z tatą. Pewnie nie porwą mnie od razu bo nie wiedzą gdzie jesteśmy dokładnie. Musieliby przeszukać całe Portland by nas znaleźć a to nie jest takie łatwe. Przynajmniej dla człowieka. Chociaż tata będzie bezpieczny w Londynie. Mnie będzie chronił Oliver. Mam nadzieję. Teraz już wiedziałam skąd znam to miejsce. To było miejsce gdzie po raz ostatni widziano moją matkę. To tam zniknęła na zawsze. I bez niej chyba było lepiej… Upadłe Anioły założyły sobie siedzibę w miejscu jej zaginięcia? Myślały że kiedyś tam wróci i będą mogli powstrzymać ją od zakłucia ich w piekielne kajdany? Nie sądziłam żeby była tak głupia i lekkomyślna.
Nagle Pan Muskuł uśmiechnął się. Jednak nie był to przyjazny uśmiech. Raczej śmiech psychopaty.
- No więc… chłopcy weźcie naszego kolegę na kolejkę a ja już udam się do Portland po naszą zdobycz.
 Zanim zdążyłam się obejrzeć wspólnicy Muskuła wzieli młodego Nefila lub Anioła za ręce i zaprowadzili do innego pomieszczenia. Spodziewałam się co będą teraz robić, dlatego nie miałam zamiaru patrzeć. Ostatnią rzeczą, którą słyszałam przed obudzeniem był przeraźliwy krzyk.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Opowiadanie cz.5

Rozdział 5
     Po jego słowach doznałam ogromnego szoku. Moja zaginiona matka, którą wszyscy uważali za zmarłą przez 13 lat nagle okazała się żywa? I do tego była przywódczynią Nefilów? Jak ona mogła to zrobić?! Zostawić mnie i tatę i nigdy się nie odezwać? Do tego teraz Upadłe Anioły chciały mnie zabić by mieć ją w szachu… Byłam zła, przerażona i roztrzęsiona. Byłam tak bardzo zajęta wrzeszczeniem na matkę w myślach, że nie zauważyłam gdy Oliver mnie objął. Dopiero wtedy zrozumiałam że płaczę. Oliver pachniał drzewem sandałowym i miętą był ciepły i naprawdę czuły… Może na początku źle go oceniłam? Nie odzywał się i ceniłam go za to… Dzięki temu miałam czas by trochę się uspokoić i pomyśleć trzeźwo. Ale nie znajdywałam żadnego tłumaczenia dla zachowania mojej matki.
- Jak to możliwe? Przecież przed 12 laty zaginęła i już nigdy jej nie odnaleziono?! Została uznana za zmarłą a teraz się okazuje że jednak żyje i szykuje się na wojnę?!- wyrzuciłam z siebie wreszcie.
- Posłuchaj mnie Alexia… Teraz już wiem że nie powinienem był ci tego mówić ale twoje życie jest zagrożone. Upadli Aniołowie myślą że jak dostaną się do ciebie, dostaną się do Roxanne a tym samym do Szajki. Jesteś w śmiertelnym niebezpieczeństwie, bo oni nie są znani z łagodności wobec jeńców…
-Myślisz że mogą mnie porwać i torturować by moja matka przerwała akcję? Ale co z tatą?! On też nie jest bezpieczny! Musimy wymyśleć jakiś sposób by go chronić! Nie sądzę by mojej matce na nas zależało… Gdyby oni zabrali mi tatę na zawsze bym się obwiniała… Co możemy zrobić!!  – gorączkowałam się. Oliver przytulił mnie mocniej i uciszał… Przy nim czułam się naprawdę bezpieczna. Miałam nadzieję że tak zostanie.
- Lexie… Spokojnie będę cię chronił… tak samo jak twojego ojca. Nie jesteśmy sami, jest kilkunastu Upadłych Aniołów i Nefili którzy także chcą przeszkodzić Roxanne nie robiąc Ci krzywdy… Mamy sojuszników…
Kiedy wreszcie, z oporem odsunęłam się od Olivera byłam w miarę spokojna… Wiedziałam że nie mogę powiedzieć nic ojcu, bo i tak by w to nie uwierzył lub, co gorsze, zaczął szukać matki… Bo wiedziałam że wciąż ją kocha. Nie chciałam wracać do pustego domu, ale taty miało jeszcze nie być przez tydzień więc raczej nie miałam innego wyjścia. Do klubu przyszło kilka nowych osób, a muzyka była wspaniała, ale ja nie byłam w nastroju na tańce… w sumie to na nic nie miałam teraz ochoty. Niebezpieczeństwo porwania, zbliżająca się misja przeszkodzenia własnej, wyrodnej matce dobijały mnie całkowicie… Nie sądzę by ktoś mi teraz zazdrościł.
Oliver podwiózł mnie pod sam dom i zapytał czy mój ojciec jest w domu. Powoli zaczynał wracać mu humor, bo na jego ustach czaił się niepokojący szelmowski uśmiech. Ja też już ochłonęłam, więc zaczęłam się trochę bać tego co zaraz wymyśli.
- Nie ma go… -już miałam dodać „ale może wrócić niedługo” kiedy się powstrzymałam. Czy naprawdę potrzebowałam teraz kogoś takiego jak Oliver Valdez? Mój rozum mówił stanowcze nie ale serce i uczucia całkowicie go uciszyły.
- Bo zdajesz sobie sprawę że mamy do zrobienia zadanie na historię? Nie sądzę byś chciała dostać złą ocenę, już na początku roku?- odparł z szelmowskim uśmiechem do którego zaczęłam się przyzwyczajać. „Na pewno interesują cię lekcje…” powiedziałam w myślach.
- Nie wiem czy robienie zadania o 21 jest dobrym pomysłem…
- Według mnie tak- zaprzeczył. Wyskoczył z auta jak torpeda i już po nie całej minucie był przy drzwiach, które … otworzył. No tego się nie spodziewałam.
Szybko wbiegłam za nim do domu, gotowa go wyrzucić. Zastałam go w moim pokoju przeglądającym pamiątki, książki i wszystko co mu się nawinęło.
- Hej! To teren prywatny! Nie masz prawa tu być ani dotykać moje rzeczy.
- Jeśli mam cię chronić to muszę zapoznać się dobrze z tobą.-odpowiedział tajemniczo.
Westchnęłam i opadłam zmęczona na łóżko. Ale gdy tylko się położyłam on usiadł obok mnie.
- Zmęczyłaś się? A To niby czym?- powiedział i zaczął się przybliżać.
-Życiem… a ty się tak do mnie nie zbliżaj bo już stajesz się nachalny…- odrzekłam, odsuwając się od niego. Posłuchał mnie ale nie odsunął się już bardziej, więc musiałam wstać i usiąść przy biurku. Tym razem nie poszedł za mną.
- Dobra to może ty zaczniesz robić to zadanie od naszego kochanego pana Smithsa a ja zrobię nam coś do jedzenia? Bo wyglądasz na głodną…
Miał rację, nie jadłam nic od śniadania, ale bałam się go puścić samego do kuchni. Mógł tam znaleźć jakiś nóż czy inną ostrą rzecz i przez przypadek ją na mnie upuścić. Więc chociaż sprawiałam mu tym frajdę, powiedziałam:
- Pójdę „zaczynać” choć jestem też święcie przekonana że i kończyć, nasze zadanie z historii. Tylko jak Smiths się połapie to ty będziesz się tłumaczył.
-Dobrze, skarbie. Jak sobie chcesz- powiedział  arogancko.
Gdy ja wypisywałam wszystkie argumenty dotyczące wojny secesyjnej, Oliver robił nam kolację ale co chwilę na mnie zerkał, z czułym i szelmowskim uśmiechem przyklejonym do twarzy. Gdy skończył usiadł przy stole i patrzył się jak piszę. Niewiele mi to pomagało.
-Może zamiast siedzieć i się na mnie gapić  byś mi trochę pomógł? Nie mogę znaleźć żadnych kontrargumentów przeciwko polityce Lincolna… -powiedziałam.
- Gdy zniósł niewolnictwo wiele czarnych straciło pracę na plantacjach, a podczas walk miasta takie jak Atlanta i wszystkie inne w stanie Georgia, zostały spalone i doszczędnie zniszczone przez wojsko Shermana. Proszę bardzo masz dwa kontrargumenty. A teraz można by się zająć czymś innym…
- Szczerze to boję się zapytać czym…- odpowiedziałam. Oliver nie tracił czasu na odpowiedź. Wziął mnie na ręce i przeniósł do salonu gdzie usiedliśmy na kanapie. Wtedy po raz pierwszy mnie pocałował. Miał ciepłe usta, a podczas pocałunku jego zapach był jeszcze lepiej wyczuwalny.  Nie byłam temu przeciwna. Odpowiedziałam na jego pocałunek ale czułam że to wszystko dzieje się za szybko… Zdecydowanie za szybko. Oliver pocałował mnie jeszcze raz tym razem krótko, gdy usłyszałam brzęk klucza w zamku. Odwróciłam głowę w tamtą stronę, a gdy z powrotem spojrzałam na Olivera, jego już nie było. Podziwiałam jego szybkość znikania, zwłaszcza w takich momentach. Ugasiłam szybko czerwone rumieńce na policzkach i włączyłam  telewizor. Gdy drzwi się otworzyły spojrzałam w tamtym kierunku.

- Cześć tato.

wtorek, 7 stycznia 2014

Opowiadanie cz.4

Rozdział 4.
Nie mogę powiedzieć, że spędziłam sporo czasu w Subway’u. Oliver nie dał mi nawet dokończyć kawy tylko od razu zabrał mnie gdzieś, bo uważał że jest tu „za dużo świadków”… Ta jasne, 2 nastolatki i jeden starszy mężczyzna popijający herbatę. Valdez prowadził mnie przez parking do swojego Land Rovera co oznaczało że muszę zostawić Skodę tutaj… nie podobało mi się to, ale on był nieugięty i bałam się że jak nie zgodzę się z  nim pojechać stracę szansę na zdobycie ważnych informacji. Znowu musiałam zaryzykować…  Jechaliśmy około 20 min, aż dotarliśmy do małego baru o nazwie Przystań… w Old Port District, poczułam że to miejsce będzie miało jakieś znaczenie w jego opowieści. Bar nie zapowiadał się dobrze… Było to miejsce dla tych starszych, upitych rumem marynarzy przypływających do Portland i Coldwater. Drewniane ściany ozdobiono  siatkami na ryby i haczykami.  W niektórych miejscach widniały zdjęcia rybaków z swymi zdobyczami i marynarzy w zniszczonych ramkach. Stoliki były brudne i zaniedbane podobnie jak cały lokal. Nie jestem jakoś szczególnie wymagająca co do wystroju wnętrz, ale tu nie specjalnie mi się podobało. Już chciałam usiąść przy jednym z mniej obskurnych stolików gdy Oliver powiedział:
- Chcesz tutaj zostać? Na serio?? Myślałem że chcesz się czegoś dowiedzieć??
- Do jasnej… Tak Kolumbie chcę się czegoś dowidzieć… Powiesz mi to w końcu czy nie ?- odpowiedziałam.
-Wolałbym ci pokazać… Chodź za mną…
Odrzekł i udał się w głąb baru. Tam były drzwi, których wcześniej tu nie widziałam, otworzył je i zszedł po stromych marmurowych schodach na dół. Już na piątym stopniu usłyszałam muzykę… Imagine Dragons… Hmmm może mi się tu jednak spodoba… Schody nie były długie ale to co zobaczyłam na ich końcu naprawdę mi się spodobało… Oliver zaprowadził mnie do pięknej piwnicy z której zrobiono mały klub dla góra 30 osób. Tutaj było 10 razy lepiej niż w starym rybackim barze… Chociaż klub miał nowoczesne stalowe elementy to jego ściany pozostały stare i zniszczone… jednak zniszczone w dobrym znaczeniu… DJ miał podest i pełny sprzęt nagłaśniający więc It’s time, Monster, On top of the World i inne piosenki Dragonsów słychać było wspaniale. W klubie przebywało z 15 osób tańczących lub kołyszących się w rytm muzyki.
- O mój Boże!! Tu jest wspaniale!! Ale dlaczego takie miejsce nie ma żadnego neonu, reklamy tylko zwykłe wejście na tyłach opuszczonego baru dla rybaków?- zapytałam zafascynowana.
- Bo to miejsce tylko dla wtajemniczonych… Dlatego tutaj dowiesz się wszystkiego… Jeśli nie chcesz żebym to ja ci powiedział…- odpowiedział z zawodem i smutną minką.
-Jeżeli powiesz mi wszystko i prawdę to chcę.
Rozweselił się i poprowadził przez korytarz gdzie muzyka coraz bardziej cichła. Gdy już w ogóle nic nie słyszałam oprócz naszych kroków doszliśmy do następnych drzwi tym razem za nimi był przestronny pokój z małym barem, kanapą i stolikiem. Na podłodze widniały czarne panele a ściany przyozdobiono czarnymi naklejkami na farbie koloru kawy z mlekiem. Usiedliśmy na szarej kanapie a ja próbowałam opanować drżenie ciała. Nie wiem czemu tak się czułam ale jedno wiem na pewno… Oliver usiadł za blisko…
   -Mam nadzieję że mi uwierzysz bo ta sprawa dotyczy również ciebie… Dlatego cię dzisiaj zaczepiłem w szkole. Może zacznę od początku, wiem że pewnie uznasz to za nieprawdopodobne ale niektóre rzeczy w które nie chcemy wierzyć mają miejsce naprawdę. Otóż taką „rzeczą” jest istnienie aniołów, archaniołów i nieba…- wydawał się dziwnie zakłopotany. Może myślał że mu nie wierzę… ale wierzyłam. W moim 17-letnim życiu zdarzyło się tak wiele rzeczy nieprawdopodobnych, że można by było napisać o nich książkę. Nad istnieniem nieba nigdy się nie zastanawiałam, ale skoro widziałam duchy w naszym starym mieszkaniu to czemu nie…
   - Gdy anioł w jakiś sposób zawini w niebie, na przykład łamiąc ustalone i między nami żelazne oraz czepiające się wszystkiego reguły… Zostaje wydalony z nieba. Archaniołowie odrywają mu skrzydła i zrzucają na ziemię, ale jedno pióro zawsze zostaje u nich… To wyjaśnię ci za chwilę… Potem tego anioła, nazywa się Upadłym Aniołem… Takim aniołem jestem ja…
   - Okey… Chyba ci archaniołowie nie są zbyt przyjemnie nastawieni. Ale jaki jest mój wpływ na tą sprawę? Bo mówiłeś  na początku że to co chcesz mi powiedzieć dotyczy również mnie…
   - Tak… Pewni Upadli Aniołowie by zemścić się na niebu i archaniołach wiążą się z ludzmi z którymi czaaasami mają dzieci… Ponieważ one są w połowie Aniołami mają wielką siłę i także są nieśmiertelne… Ich nazywamy Nefilami. To właśnie nich dotyczy sprawa o której ci mówiłem. Upadli Aniołowi nie czują nic fizycznie więc na okres żydowskiego miesiąca cheszewan  przejmują ciało swojego nefilskiego wasala… przez ten czas mogą czuć i bardzo sobie używają z tego powodu… Dlatego Nefilowie chcą się na nas zemścić. Szajka królująca w rządzie nefilskim opracowała pewien plan dzięki któremu mogą się nas pozbyć na zawsze. Jak ci mówiłem w niebie są przechowywane nasze pióra. Gdyby któryś Nefil za pomocą archanioła dostał się do nieba i skradł pióra a następnie spalił, zostalibyśmy zamknięci w piekle na wieczność. Do tego nie chcemy dopuścić… Ale to tylko pierwsza sprawa… Gdyby Nefilom jednak się nie udało to i tak rozpocznie się wojna między aniołami a Nefilami… Wojna która dla obu stron może okazać się katastrofą…  Twój wpływ na tą sprawę jest taki… Jesteś w ogromnym niebezpieczeństwie. Niektórzy Aniołowie mogli już dowiedzieć się o sprawie więc na pewno sądzą że jesteś w to zamieszana…
- Ale dlaczego?! Nigdy wcześniej nie słyszałam o tym nawet nie wiedziałam że istnieje ktoś taki jak Nefilowie!!
- Wiem Alexia… wiem to dobrze bo wcześniej cię obserwowałem, jednak jest inny powód… Twoja matka zginęła gdy miałaś 4 lata?
- Tak… a co to ma wspól…- nie dał mi dokończyć

- Ona wcale nie zginęła… Roxanne Milles stoi na czele Szajki Nefilów.