niedziela, 24 sierpnia 2014

Forrest Gump


Hej, strasznie was przepraszam za moją nieobecność i to przez całe wakacje, ale nie miałam do tego wszystkiego głowy, bo moje 2 miesiące wypełniały książki (jak zresztą całe życie). Jednak postarałam się i coś tam napisałam, a przed początkiem roku postaram się to opublikować :). Na razie chciałam się z wami podzielić filmem, który z pewnością większość z was oglądała, bo jest to klasyka filmu, a jest to "Forrest Gump". Dla nie wiedzących, jest to historia wzlotów i upadków Forresta Gumpa, który ma niski iloraz inteligencji, a mimo to był na wojnie w Wietnamie, dostał się do reprezentacji USA w footballu amerykańskim oraz stał się milionerem dzięki firmie połowu krewetek. By nie przedłużać, przedstawiam zdjęcia i gify z filmu.





forrest gump animated GIF

forrest gump animated GIF

forrest gump animated GIF

"ŻYCIE JEST JAK PUDEŁKO CZEKOLADEK, NIGDY NIE WIESZ NA CO NATRAFISZ"

poniedziałek, 21 lipca 2014

Druga strona medalu zwanym życiem.

Hej, ostatnio w przypływie weny stworzyłam pewną historię, która może was urzeknie. Nie jest to wybitnie wesoła historia, ale nie może taka być bo pokazuje jedną ważną rzecz- jak trudne może być życie i to niezależnie po której jest się stronie. A więc żeby już nie spojlerować, przedstawiam wam... to opowiadanie.

Chapter 1

Jechaliśmy autostradą z Filadelfii do Nowego Jorku. Dochodziła 3 nad ranem, a ja wciąż próbowałam uspokoić Michelle, siedzącą obok mnie w drugim rzędzie minivana. Miała dopiero 15 lat i przejmowała się reakcją rodziców gdy wróci do domu po prawie całonocnej imprezie w Filadelfii. Nie miałam jej tego za złe, zachowywałam się podobnie po mojej pierwszej imprezie.
- Michelle, uspokój się. Twoi rodzice nie mogą wyrzucić cię z domu. Jesteś jeszcze niepełnoletnia, a poza tym na pewno wiedzą jak to jest gdy jest się w twoim wieku. Przechodzisz okres buntu. To normalne.- starałam się jej powiedzieć.

Jednak ona ciągle miała jakieś "ale". "Ale rodzice odetną mnie od kasy!", "Ale oni mogą mi przecież zabrać Spike'a - mojego psa!", " Ale oni mogą zakazać mi wychodzić z domu i zakratować okna w pokoju!". Po półgodzinie, kiedy zaczęłam poważnie rozważać wyskoczenie przez okno, Michelle, zmęczona ciągłym płaczem i szlochem, zasnęła. Ponieważ nie miałam najmniejszej ochoty śpiewać pijackich piosenek, z wciąż wstawionymi znajomymi, przesiadłam się na przedni fotel, obok Scotta- naszego kierowcy i mojego najlepszego przyjaciela, do którego od długiego czasu czułam coś więcej. Scott był brunetem o zielonych oczach i pięknym uśmiechu, od którego zakochiwały się w nim wszystkie dziewczyny. Miał też wspaniały charakter. Był idealny, ale od zawsze traktował mnie jak kumpelę, co przestało mi odpowiadać od początku liceum. Był zbyt nieosiągalny, chociaż był blisko.
Patrząc na śpiącą na tylnej kanapie minivana, Michelle, rozmyślałam nad tym jak zachowywałam się po mojej pierwszej imprezie. Pewnego lipcowego wieczoru, pod moje okno zawitał uśmiechnięty Scott i oznajmił że zabiera mnie na moją pierwszą w życiu imprezę do białego rana. Pojechaliśmy do Bostonu, gdzie do 4 nad ranem bawiliśmy się w nielegalnym klubie Jewel na przedmieściach. Gdy wracaliśmy, uczyniłam jeszcze większą histerię niż Michelle, ale trwała ona krócej bo to nie ja siebie uspokajałam, to był Scott. Mieliśmy wtedy po 15 lat. Potem poszło jak z górki. Nocne wymykanie miałam we krwi, a rodzice nic o tym nie wiedzieli, bo nie musieli. W końcu już za kilka miesięcy miałam być pełnoletnia. Nie potrzebowałam ich ochrony i kontroli.
Z zamyślenia, wyrwał mnie niski głos Scotta:

-Jesteś dla niej idolką, wiesz? Nie wiem czy znalazła sobie odpowiedni wzór, ale tak jest. Zaczęła uciekać w tym samym wieku więc jej imponujesz.

-Podzielam twoje zdanie, nie jestem odpowiednim materiałem na idola, ale mam nadzieję że moja sława potrwa dosyć długo, jak na wschodzącą gwiazdę.- odpowiedziałam z uśmiechem, wpatrując się w jego profil. Nie był on jednak do końca szczery. Coś w jego twarzy mi nie odpowiadało.

-Raczej spadającą, kochanie.- zaśmiał się.

- Śmiej się do woli, ale wiesz że jesteś na tej samej pozycji co ja, towarzyszu niedoli.- odparowałam.

-Oh przestańcie gadać o tak poważnych i nudnych rzeczach!- krzyknęła śpiewająca do tej pory Nicole.- W końcu mamy się bawić a nie zadręczać! - po czym zaniosła się głośnym śpiewem "Baby" J. Biebera. Na szczęście siedzący obok Sylvain szybko ją uciszył, i sam zaśpiewał dość wysokim sopranem, którego nie powstydziłaby się gwiazda opery, "Friday". Jeśli ktoś taki śpiewa taką piosenkę... to musi być nieźle wstawiony.

Kiedy nasze gwiazdy popu zmieniły repertuar, zauważyłam coś niepokojącego.
-Scott, czy ty nie jedziesz trochę za szybko? Przecież już zjechaliśmy z autostrady.-powiedziałam

-Charlotte, kto by o tej porze sprawdzał prędkość? A poza tym dobrze wiesz że mam pewną rękę, jeśli chodzi o prowadzenie auta.- odpowiedział niby od niechcenia, po czym przystąpił do wykonywania pewnego niebezpiecznego manewru.
Scott postanowił puścić wodze fantazji i zaczął wyprzedzać trzy TIR-y jadące przed nami. Kolejne chwile minęły jak w kalejdoskopie. Przerażone spojrzenie na jadącą naprzeciwko ciężarówkę. Gwałtowny skręt kierownicą. Błysk lamp z bardzo bliska i klakson, który nie mógł nam w niczym pomóc. Czarne źrenice Scotta, które prawie całkowicie przysłoniły zieleń jego tęczówek.

***

Te chwile powracały bardzo często... zbyt często. Nie chciałam za każdym razem jak zamknęłam oczy, wracać do tego zmasakrowanego Volzwagena. Pustych, ale przerażonych oczu Scotta. Mojego reanimowanego ciała leżącego na asfalcie. To za bardzo bolało. Zwłaszcza zapłakane twarze mich rodziców gdy się dowiedzieli. Tak. O tym że nie żyję. Jestem duchem i od dwóch lat egzystuję w opuszczonym domu na przedmieściach Nowego Jorku, czyli w moim własnym czyśćcu. Mam trochę niedokończonych spraw, a bez ich załatwienia odeślą mnie z nieba z kwitkiem. Nie zasługuję na niebo i oni dobrze to wiedzą, ale dają mi jeszcze szanse. Życie w czyśccu jest trudniejsze niż jako śmiertelnik. Podobne,ale trudniejsze. Jak lata wcześniej, wstaję, myję się ubieram i wychodzę do miasta. Tyle że nikt mnie nie widzi, każdy traktuje mnie jak powietrze, którym zresztą jestem. Nie jest to miłe uczucie, jak ktośbez przerwy przez ciebie przechodzi, ale muszę normalnie (w pojęciu ducha) funkcjonować. Nie mogę zachowywać się jak duchy z horrorów, które zajmują się tylko straszeniem w nawiedzonych domach,a poza tym mają wolny czas i nie muszą widywać żywych ludzi. One nie mają motywacji by zmienić to jak będą żyły przez wieczność. Ja mam. Chcę by życie tych, których kocham, przestało wypełniać cierpienie, które zresztą zalałam w ich duszach. Nie chcę dalej patrzeć na ich ból. Z tą myślą motywacyjną otworzyłam drzwi do świata, do którego już nie należałam. Do pięknego i mimo wszystko ciężkiego czasem do zniesienia- Świata Żywych.

środa, 25 czerwca 2014

Rozdział 9

Hej, Po tak długim okresie ciszy, wracam do przygód Alexi. ten rozdział jest co prawda krótki, ale musiałam zakończyć go w tym momencie, ze względu treści. Jest pisany od strony Margaret Montez jakby ktoś się nie zorientował. Oczekujcie kolejnych rozdziałów już niedługo. Enjoy! :D

Chapter 9
  Niezbyt trudno było dostać się do głównej siedziby archaniołów. Co prawda nie ma jej w Google Maps, bo nie są oni tak głupi. Jednak gdyby ktokolwiek zobaczył ich zapijaczone i uzależnione od hazardu, grupki na ziemi, od razu zwątpiłby w ich świętość. Postanowiłam udać się do Curse- najlepiej zaopatrzonego w trunki baru w Portland. Wśród zwykłych śmiertelników łatwo dojrzeć lekką, niebieską poświatę bijącą od pokerowego stolika archaniołów. Przynajmniej dla Nefila. Normalny człowiek nie zauważa takich szczegółów. Przy stoliku siedziało pięciu poteżnych mężczyzn. Jednak jeden z nich wyraźnie się odznaczał. I to nie tylko dlatego że wygrywał. Miał około 50 lat, lekką siwiznę i duży brzuch. Ubrany niby elegancko, choć czarna marynarka, podobnie jak jeansy, były poplamione whiskey. Tym mężczyzną był Peter Knights, zdegradowany archanioł, który o mało nie wyleciał z nieba i moja nowa ofiara. Peter wydawał się mnie nie zauważać, choć świetnie wyczuwał moją obecność. Oddawał się beztroskiemu ograbianiu z majątku dwóch upitych śmiertelników, nie zbyt przejmujących się utraconymi pieniędzmi. Na szczęście, Peter nie był tak mocno odurzony jak jego towarzysze, ponieważ alkohol działa o wiele słabiej na istoty nieśmiertelne. Wobec tego, ubrana w jeansy,  czerwoną bluzkę, skórzaną kurtkę oraz czerwone szpilki, szepnęłam mu w ucho, kryjąc odrazę:
- Słuchaj Peter, wiem o twoich wszystkich niecnych postępkach i jeśli nadal chcesz korzystać z dobroci niebios, radzę ci się pojawić za 5 minut na tyłach klubu, archaniele. - powiedziałam z mocą, po czym szybko usunęłam się z zasięgu jego wzroku. 
Już po kilkunastu sekundach, czekałam na Petera na tyłach Curse. Widocznie zależało mu na utrzymaniu Mścicieli w nieświadomości, gdyż stanął koło mnie już po dwóch minutach. Wyglądał na zdenerwowanego, przerwaną partią pokera, ale i zaniepokojonego. 
-Masz niezły tupet mówić o archaniołach wśród śmiertelników, Nefilu. Choć to może być także dominująca nad twoim umysłem głupota.- powiedział wkurzony.
-Dobrze wiesz że śmiertelnicy nic nigdy nie widzą i nie słyszą, a poza tym ja jestem, w przeciwieństwie do ciebie, ostrożna.- odrzekłam.
-Hmm... Nie sądzę, ale już dobra. Nie mam zamiaru zostać tutaj dłużej niż pięć minut, więc pośpiesz się, skarbie. Czeka na mnie niezła sumka na stole pokerowym.
-Nic mnie nie obchodzi twoja sumka, którą i tak stracisz. Masz dla mnie coś zrobić.-odpowiedziałam.
Teraz gniew i arogancja, na jego twarzy, ustąpiły miejsca zaskoczeniu, które szybko znikło. Nie można mu się dziwić. W końcu rzadko ktokolwiek prosi o pomoc archanioła uzależnionego od alkoholu i hazardu, ale takimi łatwo manipulować.
-Ja mam coś dla ciebie zrobić? O co chcesz mnie prosić, mała?
- Po pierwsze: ja nie proszę, ja rozkazuję. A po drugie: nigdy nie mów do mnie "mała"! - denerwowałam się.
Peter przestał się przymilać.
- Słucham, czego ode mnie chcesz?- zapytał już z lekka znudzony.
- Potrzebuje kilku substancji z laboratorium archanielskich. I ty masz je dla mnie zdobyć.- powiedziałam z tajemniczym uśmieszkiem. Peterowi oczy wyszły na wierzch. 
- Ja... ja... ja . Ale tam jest tyle straży. Ja... tego nie zrobię. Jak chcesz się pakować w takie bagno, to proszę bardzo, ale ja nie mam zamiaru.- powiedział i szykował się do ucieczki, lecz zastąpiłam mu drogę.
- O raczej nigdzie nie pójdziesz, bo jeśli nie pomożesz mi zdobyć tych roztworów, wszystkie twoje "lekkie wykroczenia" ujrzą światło dzienne. W tym dilerowanie na przedmieściach Portland, czy wizyta w pewnych, miejscach rozrywki dla niewyżytych mężczyzn. Mścicielom się to chyba nie spodoba, a może? Jak myślisz?- zaczynałam tracić cierpliwość. Przecież jak ten plan nie poskutkuje, nie zdobędę składników na antidotum dla Lexie... To za duża stawka, by ją przegrać. W końcu Peter Knights powiedział:
- Dobra, zdobędę dla ciebie te substancje, ale robię to tylko dlatego, że czeka mnie gorszy los gdy dowiedzą się o moich postępkach na Ziemi. A tak w ogóle to po co ci one?
Na moją twarz wstąpił uśmiech ulgi. Miałam jeszcze szansę. Alexia miała szansę. Wystarczyło ją tylko dobrze wykorzystać. Po pewnym czasie, odparłam:
-Muszę kogoś uratować.
Część pierwsza misji została zakończona, jeszcze pozostałe. 

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Powrót... i wiersz :P

     Witam ponownie :). Na dobry początek chciałam was przeprosić za mój ostatni niebyt na blogu. W zasadzie nie mam nic na swoje usprawiedliwienie ( zabrzmiało to trochę... jakbym mówiła do rodziców :P), ale nie mam zamiaru się usprawiedliwiać. Póki co chciałabym podzielić się moją ostatnią twórczością... wierszem. Jest on trochę związany z powieścią Johna Greena " Papierowe miasta", ale mogę was upewnić że nie ma w nim spojlerów :). Był on tworzony pod wpływem impulsu, i muzyki Bastille więc nie ma w nim rymów, ale jak wiadomo nie każdy wiersz opiera się na rymach i od chwytliwego rymu i rytmu wiersza ważniejszy jest przekaz jaki on sobą niesie. Mam nadzieję że zrozumiecie przekaz niosący ten wiersz, a jest on dosyć ważny, choć nie zwracamy na niego uwagi w codziennym życiu. 

Żyjemy w trudnym świecie,
Papierowym świecie.
Gdzie życie kołem się toczy,
I wciąż wraca do swoich korzeni.
Nie chcemy w życiu rutyny,
Lecz nie potrzebnie ją sobie tworzymy.

Z tekturowymi ludźmi na ulicach się mijamy,
Co myślą, iż tylko przyszłością żyjemy i o nią dbamy.
I choćby w końcu zstąpiło,
z nieba wybawcze objawienie,
Będą oni wracać do tego,
Co daje im ułatwienie.

Nie traktujmy przyszłości 
Jako naszej jedynej miłości.
Pamiętajmy o kochankach czasu:
Przeszłości i Teraźniejszości, 
Które stoją w ponurym kącie,
Odepchnięte, niechciane. 
I jedyne czego pragną
 są słowa zachęty wyczekane.

Gdyby wśród cichych, rutynowych dni,
Spotkać choć nietypowy słońca promień.
Papierowe miasta obróciłyby się w pył,
Wracając do naszych wspomnień.

piątek, 2 maja 2014

Jak rządzą nami władze- czyli o Mrocznych Umysłach.



Hej, chciałam wam opowiedzieć o moim ostatnim książkowym nabytku- Mrocznych Umysłach.
 Jako opis przekażę wam tył mojej książki byleby nie spojlerować :P. 
 " Mam na imię Ruby.
 Potrafię wedrzeć się do twojego umysłu, a nawet wymazać wspomnienia. Jako dziecko zostałam wysłana do obozu "rehabilitacyjnego" dla takich jak ja. Zieloni, Niebiescy, Żółci, Pomarańczowi, Czerwoni. Mroczne Umysły. Zostałam przydzielona do Zielonych, ale w rzeczywistości jestem ostatnią z Pomarańczowych. Ukrywam to żeby przetrwać." 

Wiem że jest to nieco pobieżny opis, ale trudno mi powiedzieć coś więcej bez spojlerów. Mam nadzieję, że choć te kilka zdań zachęci was do przeczytania tej powieści, bo naprawdę jest tego warta.

The Darkest Minds

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Boski Cztery, czyli o Niezgodnej.

Hej, zapewne wiele z was widziała ostatni kinowy bestseller, czyli Niezgodną. Dla tych którzy nic nie widzieli i nie słyszeli, króciutka historia fabuły. Przyszłość, Chicago. Społeczeństwo jest podzielona na 5 frakcji- Altruizm, Nieustraszoność, Erudycję, Prawość i Serdeczność. 16- letnia Beatrice Prior należy do Altruizmu, jednak zbliża się jej Test Przynależności podczas którego wybierze do z którą frakcją dalej chce wiązać życie. Podczas Testu dowiaduje się niepokojącej prawdy. Jest Niezgodna. A Niezgodność jest tępiona w całym społeczeństwie, bo niszczy system. A Niezgodnych nie można kontrolować. Tris wybiera Nieustraszonych, gdzie przetrwać pomaga jej Cztery jej instruktor i, po pewnym czasie, kochanek...


Selfie by Prior style :D


Właśnie... Kim jest Uriah? 


Sooo true...
XD

        

Jak żyje się z rakiem, czyli o Gwiazd Naszych Wina.

     Hej, ostatnio dane mi było przeczytać niesamowitą i wzruszającą książkę Johna Greena pt " Gwiazd Naszych Wina". Ta książka w całości pokazuje jak trudno żyje się z taką chorobą jak rak, i to w wieku nastoletnim. Z poczuciem że w każdej chwili coś w naszym organiźmie może nawalić i będziemy musieli spotkać się ze Stwórcą, jeśli taki w ogóle istnieje. Czytając ją ma się poczucie odrębności od tych problemów, zwłaszcza gdy jest się osobą o nienagannej odporności. Ale choroby mogą nas dotknąć w każdej chwili, zwłaszcza te śmiertelne. Polecam ją każdemu, a najbardziej egoistom, którzy sądzą że nic złego ich nie spotka z powodu ich majątku czy pozycji. Ta powieść pozwala zrozumieć jak kruche i krótkie jest życie. I że w każdej chwili można je stracić.
   A teraz kilka zdjęć ze zbliżającej się premiery adaptacji TFIOS (The Fault In Our Stars).
                                  
Augustus Waters (w tej roli Ansel Elgort) i Hazel Grace ( Shailene Woodley)- główni bohaterowie książki.




"It's a metaphor" 




"Boję się zapomnienia"
                                                                                    

niedziela, 2 lutego 2014

Opowiadanie cz.8

Rozdział 8.
Ciemność zdawała się wypełniać całą przestrzeń. Tak jakby światło nie mogło przedrzeć się przez siatkę cząsteczek jaką ona tworzyła. Gdy wreszcie zaczęłam powracać do świata żywych byłam cała skołowana. Nie wiedziałam gdzie jestem i co się dzieje. Kiedy zmusiłam się by otworzyć oczy, zobaczyłam jedynie jaskrawą biel. Dopiero po pewnym czasie zaczęły się z niej wyłaniać kształty, przedmioty. Niska szafka obok mnie, gumowa wykładzina koloru morskiej zieleni na podłodze, duże czyste okna, przeszklone drzwi... wszystko czyste i sterylne, czyli miejski szpital. Byłam sama w pokoju, ale do czasu. Wkrótce weszła do niego dziewczyna... Margaret Montez. Nie była ubrana w czerń jak ostatnim razem. Miała szarą bluzkę z krótkim rękawem, jasne jeansy, skórzaną brązową kurtkę i szare baleriny. Długie blond włosy zaplotła w warkocz a na powieki nałożyła brązowy cień. Wyglądała jak zwyczajna nastolatka, ale przeczuwałam że nią nie jest. Podeszła do mojego łóżka i usiadła na jego brzegu.
-Hej Alexia. Jak się czujesz?- zapytała troskliwie.
-Oprócz wkurzającej migreny, jest całkiem spoko. A co się stało? Ostatnie co pamiętam to że napiłam się coli na stołówce. Nic więcej.
-Ahh... Alexia, zostałaś otruta, eliksirem archaniołów. Ma działanie przeciwbólowe ale spożyte w zbyt dużej dawce może doprowadzić nawet do śmierci. Straciłaś przytomność i oddech właśnie dlatego że dostał się on do twoich dróg oddechowych i podrażnił twoje płuca. Ale mam gorszą wiadomość...-wydawała się zaniepokojona... mocno zaniepokojona.- Gdy Upadli podali ci ten eliksir mieli nadzieję cię uśmiercić, ale odnieśli odwrotny skutek. Przez eliksir stajesz się silniejsza, szybsza, twoje zmysły są bardziej wyczulone itd. ale...- przerwała.
-On cię zabija, Alex. Jeśli w porę nie podamy ci antidotum, które można uzyskać tylko u archaniołów... będzie źle. Eliksir jest niebezpieczny nawet dla aniołów. Co dopiero dla Pół-Nefila.
Moje źrenice były rozszerzone do granic możliwości. Ja... umieram? Upadłym może nie udało się teraz ale być może wkrótce się mnie pozbędą...
-Ile jest jeszcze czasu?- zapytałam szeptem.
-Niecały miesiąc. Do tego czasu musimy zdobyć antidotum. Nie mamy innego wyjścia.-odpowiedziała Margaret.
- Czy Oliver wie? Że...umieram?
-Nie. Nie zna receptury eliksiru. Nie chcę cię powstrzymywać ale jeżeli mu powiesz to zrobi wszystko by cię uratować. I może zgubić tym samym siebie. On cię naprawdę kocha. - odrzekła Margaret.
Oliver mnie kocha? Do tej pory myślałam że te jego popisy to nic poważnego... Ale skoro... Ja też nie czułam do niego już tylko sympatii. Nagle usłyszałyśmy cichy i... szybki odgłos kroków na korytarzu. Margaret nie traciła czasu i szybko podeszła do okna. Na odchone zdążyła szybko powiedzieć:
- Udawaj że śpisz... Spokojnie znajdziemy antidotum... Już ja się tym zajmę.
Zrobiłam tak jak mi kazała. Odwróciłam się do okna i udawałam sen. Z przejęciem słuchałam kroków i próbowałam je dopasować do osoby. Tata? Być może. Jednak kiedy poczułam dotyk czyiś warg na moich. Ten smak poznałabym wszędzie. I zapach... Oliver. Na myśl o nim zrobiło mi się ciężko i lekko zarazem. Cieszyłam się wiadomością że mnie kocha, tak jak ja jego, ale nie chciałam go okłamywać. A musiałam to robić, dla jego dobra. Bo nie chciałam go stracić.
Odpowiedziałam na jego pocałunek, w którym trwaliśmy kilkanaście sekund. Gdy wreszcie odsunęliśmy się od siebie, mogłam lepiej się przyjrzeć jego twarzy. Miał zmęczone i niespokojne oczy. Włosy były w cały świat jakby ciągle je tarmosił, ale dzięki nim był jeszcze piękniejszy. Jego wargi były wygięte w lekkim uśmiechu.
- Co tam u ciebie, skarbie?- zapytał niby od niechcenia.
- Teraz już lepiej odkąd mnie ktoś odwiedził- odpowiedziałam kokieteryjnie.
- Hmmm... Czyżby tu była mowa o mnie?- zapytał, chociaż doskonale znał odpowiedź.
- Nie mylisz się – odrzekłam z uśmiechem.
- A więc Alexio Milles, skoro czujesz się znakomicie, to przygotowuj się, bo usilnie staram się cię stąd zabrać. I niedługo mi się uda. Nie chcę cię już nigdzie zostawiać, nawet w szpitalu.- powiedział poważnie.
„Ja też nie chcę być z dala od ciebie”- odpowiedziałam w myślach.
Oliverowi udało się załatwić wcześniejsze wyjście, bo w końcu dla lekarzy tylko straciłam przytomność. Ale nie tylko... Wsiadłam do Land Rovera i coś sobie przypomniałam. Tata wyjechał wcześniej do Londynu i powinnam do niego zadzwonić. Jeśli ja mu teraz nie powiem że straciłam przytomność jak wróci z pewnością się dowie. I będzie zły... Więc zadzwoniłam. Odezwała się poczta ale nagrałam się:
„Hej, tato dzwonię żeby ci powiedzieć że dzisiaj wszystko było Okey i żebyś się nie zdziwił jak ktoś ci powie że zemdlałam w szkole. Wszystko jest w porządku i nic mi nie jest. Przywieź mi jakąś pamiątkę z Londynu. Kocham cię, pa”
Kiedy odłożyłam telefon, spojrzałam na Olivera.
- Gdzie jedziemy?- zapytałam.
- Ponieważ usłyszałem że szanowny pan Milles jest w Londynie i nikogo nie ma w twoim domu, to jedziemy do ciebie. Czy masz coś przeciwko?- zapytał szelmowsko.
- Nie mam. Zostawisz mnie w domu a potem pojedziesz do siebie, prawda?
Nie podobał mi się błysk w jego oku. Oznaczał że wcale mnie nie zostawi w domu, a przynajmniej nie samą.
- To się jeszcze zobaczy.-odparł tajemniczo.
Nie potrafiłam tak spokojnie siedzieć, gdy w mojej głowie kłębiło się tak wiele myśli. Musiałam go o coś zapytać.
-Oliver, zanim upadłeś, byłeś archaniołem?
-Tak, a skąd to pytanie?-zaczął być bardziej podejrzliwy.
-Tak po prostu pytam, bo jestem ciekawa na jakimś szczeblu byłeś.-odpowiedziałam spokojnie, ale zaczynałam się coraz bardziej denerwować.
Nie zadałam mu więcej pytań, z obawy że odkryje moje zamiary. Był bardzo domyślny i inteligentny więc trudno było go wykołować. Może znajdzie się jeszcze następna okazja... Mam nadzieję.
Nie zostałam sama tego wieczoru. Oliver Valdez bardzo dobrze dotrzymywał mi towarzystwa. Ale nic między nami nie zaszło. Siedzieliśmy przytuleni na kanapie i oglądaliśmy „Now You See Me” i może kilka razy go pocałowałam. W końcu należą mi się takie chwile, ponieważ dzięki Upadłym pewnie nie będę miała ich już sporo. Ale jeśli przed śmiercią powstrzymam swoją matkę, to jestem gotowa na śmierć.

piątek, 31 stycznia 2014

Opowiadanie cz.7 :P

Od razu mówię że przepraszam za moją ostatnią nieobecność. Ale nie miałam głowy do tego wszystkiego, a zwłaszcza do bloga. Teraz wstawiam wam kolejną część przygód Alexii Milles ( fajnie to brzmi XD ) i mam nadzieję że wam się spodoba :).
 Rozdział 7
Obudziłam się gwałtownie, chociaż właściwie to zlana potem zerwałam z łóżka. Mój mózg był zszokowany i przerażony ale mimo to pracował na pełnych obrotach. Upadli aniołowie... szukają mnie... i wiedzą że jestem w Portland. Teraz wystarczą dni by mnie znaleźli. Jednak jednego byłam pewna... nie odnieśliby tym zamierzonego skutku. Moja matka nie porzuciłaby tak wielkiej idei zawładnięcia nad Upadłymi, dla mnie i taty. Już raz nas zostawiła i z pewnością zrobiłaby to ponownie. Nie miała żadnych skrupułów i była egoistką. Chociaż byłam wtedy mała pamiętam że rzadko widywałam matkę. Tata tłumaczył jej nieobecność pracą i innymi bzdurnymi sprawami, ale nawet gdy była z nami nie chciała być przy mnie. Patrzyła na mnie jak na coś czego ceny jeszcze nie zna... ale chciałaby się jej dowiedzieć. Może zawsze miała co do mnie jakieś plany. Na przykład wysłania mnie na ofiarę do Upadłych. Więc teraz miała taką szansę. Jedynym plusem tej sprawy było to, że nie znajdą taty. Nawet gdyby mną się już zajeli, to on wróci gdy będzie już prawdopodobnie po wszystkim i może uda mi się go uratować...mam nadzieję.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę że jest godzina 3:00 w środę... to dzisiaj mam się spotkać z Margaret. Tylko co ja mam jej powiedzieć?? Że Oliver nie jest wcale taki zły i że Upadli Aniołowie chcą mnie zabić?? Ale czy mogłam w ogóle jej ufać? Na to ostatnie pytanie nie chciałam znać odpowiedzi. Mimo wczesnej pory nie mogłam zasnąć. Zbyt dużo myśli kłębiło się w mojej głowie. Zbyt dużo było problemów i niedomówień. Zbyt wiele uczuć, co do których nie byłam pewna czy je chcę. Wszystkiego zbyt dużo tylko za mało odpowiedzi i pomocy. Gdyby była osoba która mogłaby mi z tym pomóc. Na pewno nie chcę w to mieszać Tashy i Nat... Mają własne problemy a ja nie chcę ich narażać. I właśnie wtedy zdałam sobie sprawę że jest taka osoba, która mogłaby mi pomóc. Jednak nie chciałam się nikomu przyznawać, zwłaszcza sobie, co czułam gdy słyszałam jej imię... Oliver Valdez... On jedyny zamieszany w tą sprawę był po mojej stronie. Tylko ja bałam się przyjąć od niego tę pomoc. Bałam się uczuć które we mnie były. Bałam się pożądania i sympatii jaką zaczęłam go obdarzać. Po tym wieczorze już całkiem nie wiedziałam co do niego czuję. Niechęć i dezaptobatę?? Czy sympatię?? Tego wszystkiego było już za dużo. Koniec z tym całym rozmyślaniem. Następne cztery godziny minęły mi na gorliwej nauce i bezmyślnym oglądaniu filmów. Nie chciałam myśleć. Nie chciałam znów wpaść w sidła problemów i... miłości. Ale tego dnia było to niemożliwe.
O siódmej, po szybkim śniadaniu, wypadłam z domu i pojechałam pod Subway'a po moje auto i kawę. Adrenalina zaczynała opadać tak samo jak moje powieki. Dojechałam pod Bennettona i bez słowa weszłam do klasy, przelotnie witając się z Natalie i Natashą. Nie miałam dzisiaj ochoty na ich kłótnie o Sama Odaira. To było ponad moje siły. Usiadłam w ławce czekając na „wyczekaną” lekcję historii. Po wczorajszym wieczorze nie chciałam widzieć Olivera. Nie chciałam widzieć nic co niewyjaśnialne czy nadprzyrodzone. Po prostu nic. Jednak on musiał przyjść. Musiał usiąść obok mnie i patrzeć się na mnie z arogancją. Po prostu musiał. Bez tego jego dzień byłby nieudany.
- Hej, Alexia. Jak ci minął wieczór? W sensie później bo do pewnego momentu wiem.- powiedział szelmowsko.
- Hej. - odparłam niechętnie.- Nie działo się nic ciekawego, ale chyba nie powinno cię to obchodzić?
- Naprawdę? Ja uważam inaczej.- odpowiedział.
- Jak? O co ci w ogóle chodzi?- odpowiedziałam z niepokojem co zaraz usłyszę.
- Chcę po prostu wiedzieć co robi moja dziewczyna.- odrzekł ze stoickim spokojem.
„-Słucham?!” mówił mój mózg i moja mina. Chociaż w sumie to nie było takie złe, wreszcie mogłam go rozgryźć. Ale żeby od razu dziewczyna?! Nie wiedząc co powiedzieć odparłam krótkie „aha” i odwróciłam wzrok. Oliver nie miał czasu na kolejne wiadomości, bo zadźwięczał dzwonek a do klasy wszedł dziarskim krokiem Pan Smiths. Lekcja przeminęła mi w parę minut, bo przez cały czas siedziałam zamyślona tym wszystkim. Uciekłam do najbardziej niezbadanej krainy, mojego mózgu, od którego chciałam się odizolować. Szybko usłyszałam dzwonek na przerwę i wyleciałam na korytarz. Gdy pakowałam książki do szafki coś przykuło moją uwagę. A w sumie to ktoś. Natasha rozmawiająca z podekscytowaniem z jakimś przystojniakiem. Miał brązowe włosy, niebieskie oczy, lekką opaleniznę i piękny biały uśmiech. Jego sylwetka też nie była niczego sobie. Wysoki, dobrze zbudowany, muskularny, ale nie przypakowany. Na prawdę niczego sobie. Może nie był taki jak Oliver ale całkiem nieźle wyglądał. Okey ostatnie zdanie wyrzucamy. Nie mówię że Oliver mi się nie podoba ale nie chcę teraz myśleć o moim „chłopaku”. Po chwili koło mnie stanęła Tasha z wielkim uśmiechem na ustach w towarzystwie swojego „kolegi”. Chyba używam za dużo sarkazmu...
- Hej, Lexie! - zaczęła promiennie – chciałam ci przedstawić mojego znajomego to Finnick Eaton.
-Cześć Tasha. Cześć Finnick.- odpowiedziałam z lekkim uśmiechem.
- Hejka... Lexie?? - powiedział Eaton.
- W sumie to Alexia ale możesz mi mówić Lexie.
- Finnick jest tutaj nowy i szuka kogoś, kto mógłby go oprowadzić. W sumie to szukał bo znalazłam się ja i chciałam się ciebie zapytać czy nie poszłabyś z nami?- mimo że powiedziała to miło, to jej mina mówiła: Proszę nie zgódź się! Proszę! Proszę! Proszę. Więc się nie zgodziłam. Na pewno chciała z nim pobyć trochę sama.
W porze lunchu znowu spotkałam Natashę, tym razem w towarzystwie Natalie. Wyglądały na troszkę złe.
- Słuchaj, czy to prawda że umawiasz się z Oliverem Valdezem? A jeśli tak to odbiło ci?!- powiedziała Tasha.
- Wygląda na to że tak i dlaczego?- odparłam.
-Dlaczego?! Dlatego że ten koleś jest niebezpieczny! Podobno kibluje już drugi rok. On cię sprowadzi na złą drogę!- odpowiedziała nerwowo Nat.
-On nie jest niebezpieczny i tak w ogóle to informacje tak szybko się rozchodzą? W końcu Valdez zaszczycił mnie wiadomością że jestem jego dziewczyną dopiero na historii.- odparłam znudzona tą rozmową. I tak nie wiedziały o nim połowy tego co ja. Na przykład że jest Upadłym aniołem.
-To on ci to powiedział? A na jakiej podstawie?- zapytała Nat.
-Na podstawie wczorajszego wieczoru.- palnęłam w zamyśleniu i od razu tego pożałowałam.
- A co się stało wczorajszego wieczoru? Całowałaś się z nim?!- powiedziały równocześnie.

Skinęłam głową. I w tym momencie zaczęłam tracić przytomność. Ostatnie co zdążyłam powiedzieć było: „Pomocy!”.

wtorek, 14 stycznia 2014

Opowiadanie cz.6

Rozdział 6
W normalnej sytuacji cieszyłabym się z szybkiego powrotu taty. Zazwyczaj wyjeżdża na długo, a tydzień to minimum. Jednak po tym jak Oliver mnie pocałował i po tym czego się dzisiaj dowiedziałam… Wolałabym żeby był daleko. Nie chciałam by stała mu się jakakolwiek krzywda. Strata ojca to coś… chociaż wolę o tym nawet nie myśleć. Tata był zmęczony i zdenerwowany, pewnie na lotnisku były jakieś problemy czy coś, albo… o nie… zobaczył Land Rovera na podjeździe! Miałam wielką nadzieję że Valdez zdążył odjechać ale to było jedną wielką niewiadomą. Postanowiłam nie poruszać tego tematu.
- Hej tato… Co jest jakieś problemy na lotnisku? Czy odwołali spotkanie w Denver? Może zrobić ci coś do jedzenia? Widzę że jesteś zmęczony, usiądź sobie i odpocznij.- zasypywałam go pytaniami i udawałam zatroskaną. To był mój pierwszy błąd… Już zaczął coś podejrzewać.
- Po pierwsze: nie, doleciałem spokojnie i nawet samolot nie miał opóźnień. Po drugie: tak, odwołali spotkanie bo szef Macintosh & Industries miał niegroźny wypadek samochodowy i nic mu się nie stało. Jednak ja musiałem wracać się z Denver do Portland i jeszcze czekać na następny samolot. A teraz ja zadam ci pytanie: Dlaczego gdy przyjechałem na podjeździe stał czarny Land Rover Freelander? Z tego co sobie przypominam to ty nie jeździsz Land Roverem…- „Szlag… a jednak zauważył…”. Podjęłam taką taktykę- kłam ale nie przesadź.
- Nie wiem czy przez to całe zamieszanie miałeś zwidy, bo na podjeździe nie stał żaden Land Rover.
- Dobrze, to może powiesz mi gdzie jest twoje auto.- zapytał.
- Moja Skoda Citigo stoi na parkingu przed Subway’em gdzie ją zostawiłam gdy pojechałyśmy z Natashą i Natalie do Tashy odrobić zadanie z historii. Nie chciałyśmy jechać na dwa auta więc postanowiłam zostawić Skodę przed Subway’em gdzie jutro rano pojadę autobusem- nie skłamałam, prawie… Bo to nie Nat i Tasha spędziły ze mną wieczór… tylko Oliver Valdez. Ojciec wydawał się przekonany więc uznałam sprawę za zakończoną i miałam nadzieję że nie będzie wracał do tego tematu.
- Alexia, posłuchaj… Nie poleciałem dzisiaj do Denver ale szef zdążył już umówić spotkanie na piątek w Londynie. Przez około 2 tygodnie będziesz musiała zostać sama. Przepraszam cię za to. Ale dzięki tej umowie nasza firma może się naprawdę wybić. Nie możemy przegapić takiej szansy.- powiedział smutny że musi mnie znowu zostawić.
„Dla mnie to i lepiej… dla ciebie też tato” powiedziałam w myślach. Dzięki temu mógł być bezpieczny chociaż przez 2 tygodnie.
- Spokojnie… przecież już zostawałam sama na taki czas. Poradzę sobie, w końcu za rok będę już pełnoletnia. Taka jest twoja praca.- odrzekłam ze smutnym uśmiechem. Nie był on całkowicie sztuczny…
Jack, nie powiedział już nic więcej tylko poszedł do kuchni gdzie przygotował nam zapiekanki, ale odmówiłam. Gdybym coś zjadła teraz, gdy mam motyle w brzuchu na pewno bym zwymiotowała. Poszłam do mojego pokoju. Już po wejściu coś przykuło moją uwagę. Kartka na biurku. Z wahaniem podeszłam do krzesła obrotowego, bojąc się tego co tam znajdę. Może to Upadli Aniołowie? Wdarli się do mojego pokoju i zostawili kartkę że nigdzie nie jestem bezpieczna jak w filmach akcji? Jednak prawda była 100x gorsza. Kiedy otworzyłam karteczkę zobaczyłam napisane czarnym atramentem:
                      „Nie zapomniałem o naszym zakładzie, skarbie. W piątek musisz iść ze
                      Mną do Voice. Nie próbuj się wymigiwać, bo i tak cię znajdę. Uwierz mi
                     Nie zapomnisz piątkowego wieczoru”
No tak… zakład. Szczerze to nie miałam najmniejszej ochoty iść z  Oliverem Valdez do Voice. Bałam się tego co może się tam dziać. Postanowiłam zapytać jutro Nat i Tashę o ten klub. Czy jest tak straszny jak go malują w necie. Jednak teraz nie miałam innego marzenia jak sen. Byłam tak wyczerpana całym dzisiejszym, szalonym dniem że zasnęła bym na stojąco. Po szybkim prysznicu, weszłam pod moją błękitną pościel i zamknęłam oczy. Ale nie było mi dane zasnąć….
We śnie byłam w opuszczonym budynku. Cały ceglany sufit pokrywały pajęczyny i kurz. Pomieszczenie przypominało starą salę produkcyjną, ale nie było tam żadnych sprzętów. Oprócz ścian, pajęczyn , kurzu nie było tam nic… Ten budynek wydawał mi się znajomy. Z cienia wyłoniła się postać rosłego i aż do granic wysportowanego mężczyzny. Był ubrany w biały t-shirt, ciemne jeansy i czarną skórzaną kurtkę. Był całkiem przystojny, ale nie w moim guście. Zresztą niewiele mężczyzn na tym świecie mi odpowiadało. Wyjątkiem był Oliver… W pomieszczeniu była jeszcze jedna osoba. Także mężczyzna, stał za mną więc na początku go nie zauważyłam. Był to młody chłopak, około 20 lat, szczupłej postury i zmierzwionych brązowych włosach. Patrzył na kulturystę z przerażeniem. Najwyraźniej  nie tylko mnie się on nie podobał.
- Wiesz gdzie ona jest? Miałeś się tego dowiedzieć bo inaczej wiesz co się stanie.- powiedział Pan Mięsień.
- Taaak… Roxanne Milles jest całkowicie nie wykrywalna ale znaleźliśmy jej córkę. Przeniosła się z San Francisco więc na początku było nam trudno ją znaleźć ale teraz wiemy że ukrywa się gdzieś w Portland. To tam musicie szukać. –odpowiedział chudy.
Przeraziłam się. To muszą być Upadłe Anioły. Teraz już wiedzą gdzie jestem z tatą. Pewnie nie porwą mnie od razu bo nie wiedzą gdzie jesteśmy dokładnie. Musieliby przeszukać całe Portland by nas znaleźć a to nie jest takie łatwe. Przynajmniej dla człowieka. Chociaż tata będzie bezpieczny w Londynie. Mnie będzie chronił Oliver. Mam nadzieję. Teraz już wiedziałam skąd znam to miejsce. To było miejsce gdzie po raz ostatni widziano moją matkę. To tam zniknęła na zawsze. I bez niej chyba było lepiej… Upadłe Anioły założyły sobie siedzibę w miejscu jej zaginięcia? Myślały że kiedyś tam wróci i będą mogli powstrzymać ją od zakłucia ich w piekielne kajdany? Nie sądziłam żeby była tak głupia i lekkomyślna.
Nagle Pan Muskuł uśmiechnął się. Jednak nie był to przyjazny uśmiech. Raczej śmiech psychopaty.
- No więc… chłopcy weźcie naszego kolegę na kolejkę a ja już udam się do Portland po naszą zdobycz.
 Zanim zdążyłam się obejrzeć wspólnicy Muskuła wzieli młodego Nefila lub Anioła za ręce i zaprowadzili do innego pomieszczenia. Spodziewałam się co będą teraz robić, dlatego nie miałam zamiaru patrzeć. Ostatnią rzeczą, którą słyszałam przed obudzeniem był przeraźliwy krzyk.